wtorek, 27 marca 2018

What the hell with this world.

Kochani!
Minęło naprawdę dużo czasu. Jednak postanowiłam jeszcze tutaj wrócić. Tym razem nie chcę Was zawieść. Już niedługo pojawi się tutaj tak długo przez Was oczekiwany ciąg dalszy historii Baekhyuna i Chanyeola, która do tej pory, mam nadzieję, że została w Waszych sercach.

___________________________________________________________

Tytuł: What the hell with this world.
Paring: ChanBaek
Długość: Chaptered
Rodzaj: Dramat, Romans, Psychologiczny, Kryminał
Rating: G



Rozdział 1



Spojrzał w niebo pełne białych, puszystych chmur za którymi chowało się ciepłe, czerwcowe słońce. Zatrzymał się na środku chodnika, wyjął ze środkowej kieszeni kurtki mały notatnik, odnotował w nim coś, po czym wszystko schował i ruszył dalej.

Zza chmur wyłoniło się słońce, którego ciepłe promienie oświetliły doświadczoną i zmęczoną twarz dwudziestodziewięcioletniego mężczyzny. Westchnął ciężko i dalej stawiał wolne, ciężkie kroki.

Od tamtego feralnego dnia minęły prawie trzy lata. Cóż, to wydarzenie tak bardzo mnie zmieniło. To wszystko, co udało nam się osiągnąć po tym, jak wyjechaliśmy do Londynu. Udało nam się dźwignąć z samego dna.. Już od dawna nie miało najmniejszego sensu. Bez niego całe życie nie miało sensu.

Straciliście kiedyś kogoś, kogo kochaliście bardziej niż samego siebie i swoje życie?


Więc jesteście pewni, że właśnie tej historii chcecie wysłuchać?
Jest pełna bólu, cierpienia i rozpaczy. Przywołuje wspomnienia, które drzemią gdzieś w najciemniejszych zakamarkach naszych dusz.. Pozostawia skazę w naszej pamięci. Zupełnie jakby ktoś wyrył jej treść w naszej głowie, jak piszemy czasem inicjały nożykiem na drzewach.
Historia ta jest także zobrazowaniem szaleńczej walki, głupiej nadziei do ostatniej chwili.. Oraz niewyobrażalnej siły i wiary w to, że wszystko dobrze się skończy.

Przez minione trzy lata naprawdę sięgnąłem samego dna. Ale wtedy świat bez niego naprawdę nie miał sensu, a moje życie było jedynie nic nie wartym bytem.
Los z nas zadrwił, a ja..
Ja jedynie chciałem być przy nim.
Już zawsze.

***

Trzy lata temu..

Otworzyłem drzwi do domu i westchnąłem z uśmiechem widząc jego radość w oczach. Widziałem, że nawet nie śnił o czymś takim. O to właśnie mi chodziło, o jego szczęście. Było dla mnie najważniejsze. On był.
Podszedłem do niego, wspiąłem się na palcach i musnąłem kącik jego ust.
- Podoba Ci się? - spytałem przyglądając mu się z zaciekawieniem.
- Bardzo. Nawet nie wyobrażałem sobie, że będziemy mieli takie szczęście. Obejrzymy resztę domu? - spytał z nadzieją i błyskiem w oku. Zaśmiałem się i przytaknąłem.
- Chodźmy więc. - złapałem jego dłoń i ruszyliśmy w głąb domu pozostawiając nasze walizki przy drzwiach wejściowych.

Przed nami znajdował się sporych rozmiarów salon, połączony z jadalnią. Był w nim skórzany komplet wypoczynkowy w kremowym kolorze, kominek i szklana ława. Ściany były jasne, co nadawało jeszcze większej przestrzeni. Ogromne szklane okna i drzwi prowadzące do ogrodu.. Cudowny widok. Nie gorszy miałem tuż obok, gdy Chanyeol zobaczył piękny, biały fortepian w rogu. Jego radość i nadzieja na lepsze jutro w jego oczach były największym szczęściem, jakie dane było mi zobaczyć.
Jadalnia była również jasnym pomieszczeniem z mahoniowymi meblami. Stół i krzesła, miejsc na szczęść osób. Nie potrzebowaliśmy tyle, ale to nie było ważne. Po prostu było idealnie. Poszliśmy dalej. Łazienka z dużą wanną z hydromasażem - bomba! Dalej toaleta i gabinet. Fajne miejsce do nauki, czy pracy w domu. No i oczywiście kuchnia. Przestronna, schludna, zaprojektowany był w niej chyba każdy szczegół. Jasne meble i grafitowe blaty. Była wyposażona w każdy możliwy sprzęt, jaki mógł nam być potrzebny. Lubiłem gotować, więc to miejsce przypadło mi zdecydowanie do gustu. Obok kuchni była raczej małych rozmiarów spiżarnia. Pokiwałem głową z uznaniem i nie zdążyłem odpowiednio długo napawać się widokiem pięknej kuchni. Yeol pociągnął mnie w stronę schodów prowadzących na piętro, gdzie znajdowały się sypialnie, łazienka i pokój gier.
Z każdej sypialni można było wyjść na mały balkon, co było dużym ułatwieniem, gdy paliło się fajki. Uśmiechnąłem się.
- To co? - zagaiłem - Rozpakujemy swoje rzeczy i upichcę coś smacznego na późny obiad? - zaproponowałem.
- Dobry pomysł - odpowiedział i przyciągnął mnie do pocałunku. Oddałem czułość i spojrzałem na niego nieco zaskoczony. - Dziękuję, dziękuję Ci za to wszystko, co dla nas zrobiłeś. Co zrobiłeś dla mnie... Nie zostawiłeś mnie, choć robiłem rzeczy, za które każdy inny dawno by mnie wyrzucił na zbity pysk.. - położyłem mu palec na ustach.
- Shh. Nie ma co do tego wracać. Zostawiamy to za sobą, prawda? Tego już nie ma. Było, minęło. - powiedziałem do niego spokojnie i uśmiechnąłem się lekko - To długa droga, ale damy sobie radę. Bo jesteśmy razem. Mam rację? - gdy przytaknął, odsunąłem się od niego i ruszyłem na dół. Zajęliśmy się walizkami i gdy wszystko było poukładane, zniknąłem w kuchni, aby ugotować coś dobrego. Po chwili usłyszałem, jak gra na fortepianie w salonie. Wsłuchiwałem się w delikatne melodie, które z taką lekkością wypływały spod jego zwinnych palców.


Kochałem go.
Był najlepszym, co mnie w życiu spotkało. Może początki były ciężkie, czasami były momenty, gdy naprawdę wydawało mi się, że nie mam sił, aby ciągnąc nas dalej na przód. Jednak dziś patrząc w przeszłość wiem, że było warto.
To wszystko, co nam się przytrafiło.. To, gdy myślałem, że nie ma już dla nas nadziei.. Wszystko miało swój cel. Swój koniec, spokojną przystań, którą stał się dla nas ten dom. Wschodnia Anglia była idealnym miejscem na to, aby odnaleźć wewnętrzny spokój i harmonię.
Z czystym sercem mogłem powiedzieć, że byłem szczęśliwy.
Tak naprawdę szczęśliwy...

***

Teraźniejszość...

Przegarnąłem włosy dłonią i usiadłem w kawiarni, przy stoliku, który mieścił się tuż przy dużym oknie. Mogłem przez nie obserwować zwariowany, szary świat, który gdzieś nieustannie pędził. Dla mnie on niestety dawno się zatrzymał. Przerwałem studia, nie skończyłem ich, choć zostały mi jeszcze tylko dwa lata. Niby tylko dwa lata, ale jak miałem je skończyć? Jak, skoro straciły dla mnie sens. Czy jest jakakolwiek logika w tym, by uczyć się ratować ludzi, skoro nawet ci najlepiej wyuczeni nie potrafili uratować najdroższej mi osoby?

Do mojego stolika podeszła kelnerka. Jak co dzień, na jej twarzy gościł lekki, nieco zatroskany, może litościwy uśmiech. Zapytała mnie tradycyjnie, co zamawiam, a ja, jak co środę, odparłem to samo.
- Latte Macchiato i kawałek szarlotki. - to był rytuał. Co środę przychodziłem do naszej ulubionej kawiarni, zamawiałem Twoją ulubioną kawę i kawałek ciasta. W międzyczasie przysłuchiwałem się rozmowom prowadzonym przez gości kawiarni, nuciłem piosenki lecące w tle i obserwowałem zachowania ludzi. Wiesz jak wielu z nich można by podpiąć pod osoby posiadające nerwice natręctw? Uśmiechnąłem się sam do siebie. Kiedy przyniosła moje zamówienie, nie spieszyłem się, miałem czas. Kiedy wypiłem kawę i zjadłem szarlotkę, wstałem, uiściłem rachunek, wziąłem płaszcz i wyszedłem zarzucając go na siebie. Chłodny jesienny wiatr rozwiał moje włosy, gdy tylko pojawiłem się na chodniku. Moje ramię trąciła jakaś drobna kobieta, która jak większość ludzi na ulicy spieszyła się gdzieś szalenie. Jakby każdy z nich myślał, że będzie żył wiecznie. Tak naprawdę żadna z tych osób nie wie, co czeka ich za rogiem, co wydarzy się jutro.. Powinni zwolnić, zobaczyć, jak wiele cennych rzeczy już mają. Nie muszą gonić za pieniędzmi, karierą. Nie powinni.
Założę się, że gdybym zaczepił przypadkowego przechodnia i spytał się, czy jest szczęśliwy i czy czegoś mu brakuje, jego lista byłaby bardzo długa. A jak wielu ludzi powiedziałoby, że naprawdę ma wszystko? Cóż. Ja miałem kiedyś wszystko. A teraz? Teraz, nie mam nic. Świat bez Ciebie, jest niczym lewitowanie w próżni, z której wiesz, że nic i nikt Cię nie wyciągnie.

*

- Zaczekaj! - zawołałem śmiejąc się i biegnąc za Tobą z kurtką naciągniętą na głowę. Deszcz niemiłosiernie moczył nas już od kilkunastu minut. Złapałem Twoją dłoń i razem pobiegliśmy do domu. Od razu zdjęliśmy mokre ubrania, pamiętam ten wieczór jakby to było wczoraj. Rozpaliłeś w ognisku, zaparzyłeś wodę na herbatę i okryłeś mnie ciepłym kocem, abym się nie przeziębił.
- Przyniosłem Ci ciepłe skarpetki - powiedziałeś podając mi parę frotowych skarpetek. Uśmiechnąłeś się i złapałeś za ręcznik, aby wytrzeć w końcu swoje mokre włosy. Dopiero gdy zająłeś się mną, zdjąłeś z siebie mokre spodnie i wytarłeś jak należy. Wskoczyłeś pod koc i długo nie mogłeś się rozgrzać. Gdyby podsumować ten dzień, był to jeden z tych dni, których nienawidzę. Jednocześnie gdyby nie to, nie spędzilibyśmy tego czasu tak, jak udało nam się go spędzić. Nie wiem, kiedy byśmy się dowiedzieli i ile mielibyśmy czasu.

Tęsknię za Tobą, wiesz?
Tak cholernie za Tobą tęsknię.

***

Nigdy nie chcieliśmy być jak wszyscy. Nie przeszkadzało nam to. Lubiłem trzymać Cię za rękę idąc środkiem chodnika i rozmawiając na wszystkie możliwe tematy. Lubiłem to, gdy chodziliśmy do kina, siadaliśmy zawsze w ostatnim rzędzie i pod koniec filmu zawsze zasypiałeś z głową na moim ramieniu. Omijało Cię zakończenie, ale nigdy nie miałem serca Cię obudzić. Uwielbiałem spędzać z Tobą Święta Bożego Narodzenia. Obdarowywanie Cię prezentami, nawet tymi najmniejszymi, było czymś specjalnym. Uśmiech na Twojej twarzy i wzruszenie, gdy otwierałeś prezent, było czymś bezcennym. Wiem, że nigdy wcześniej nie miałeś okazji mieć normalnych świąt. Dlatego chciałem, by każde nasze święta były lepsze od pozostałych. Walentynki także były wyjątkowym czasem. Wspólna kolacja, spacer, kino, a później romantyczny wieczór. Wniosłeś tak wiele radości do mojego życia. Nauczyłeś mnie, że nie warto pędzić na przód, że dana chwila, jest największym darem od Boga. Zupełnie jak każdy oddech, który nabieram do płuc i powolnie pozwalam mu je opuścić.
Jeśliby patrzeć z perspektywy czasu, każdy dzień z Tobą, był wyjątkowy i każdy zapadł mi w pamięci na zawsze.

Nie chciałem być daleko. Nie potrafiłem sobie bez Ciebie poradzić. Wiedziałem też, że masz dokładnie tak samo. Dzień bez Ciebie, był dniem straconym. Dlatego jeśli nie byliśmy w stanie się zobaczyć w domu, staraliśmy się chociaż wyskoczyć wspólnie na lunch podczas pracy.

Pamiętam do dziś moje dwudzieste szóste urodziny. Zabrałeś mnie wtedy na obrzeża i kazałeś spojrzeć w niebo.
- To Ty - wyszeptałeś wskazując na jedną z gwiazd.
- Jak to ja? - spytałem rozbawiony i spojrzałem na Twoją twarz skąpaną w blasku księżyca. To był jeden z najpiękniejszych widoków, jaki raczył moje oczy.
- Ta gwiazda - ponownie ją pokazałeś, po czym wyjąłeś z kieszeni złożoną na cztery kartkę. - Nosi Twoje imię - szepnąłeś wpatrując się we mnie przeszywającym wzrokiem. - Kocham Cię.. - wyznałeś.

Nigdy tego nie zapomnę.