poniedziałek, 29 kwietnia 2013

What the hell with us.


Tytuł: What the hell with us.
Paring: ChanBaek
Długość: Chaptered
Rodzaj: Dramat, Romans,Psychologiczny, Kryminał
Rating: G, NC-17


Rozdział 1.






Minęły dwa tygodnie od dnia, w którym dostałem od niego list. Jest godzina czwarta. Czwarta rano, nie mogę spać. Moją głowę nieustannie zaprząta myśl błądząca wokół jego osoby…
Co robi? Czy dobrze się czuje? Czy cierpi? czy tak jak pisał, jest sam? Nauczył się gotować? Czy nadal próbuje ciągnąć na zupkach z paczki? Myśli o mnie? A co, jeśli wpakował się w jakieś tarapaty? Dłużej nie mogłem tego znieść.
Podniosłem się gwałtownie z łóżka, spojrzałem po pokoju i wstałem kierując swoje kroki do szafy. Wyjąłem z niej swoją walizkę i zacząłem pakować do niej rzeczy. Byłem gotowy w dwadzieścia minut i razem z walizką schodziłem ze schodów. Zostawiłem swojej siostrze karteczkę w kuchni na stole i przeprosiłem za zabranie pieniędzy ze środków na awaryjne sytuacje i niemalże wybiegłem z domu.
Najzabawniejsze było w tym wszystkim to, że jechałem w ciemno. Nie miałem pojęcia nawet czy o tej porze jest jakiś samolot do Seulu. Po prostu wziąłem pieniądze, co prawda siostry, ale wiem, że mi wybaczy no i wyszedłem z domu. Wsiadłem w pierwszą, lepszą taksówkę i byłem w drodze na lotnisko.
Wciąż miałem do niego żal o każdego siniaka i każdą obolałą kość… Jednak mimo to, wciąż go kochałem. Byłbym głupcem, gdybym okłamywał sam siebie, że mi nie zależy. Nawet jeśli miało to związek z ponownym uporaniem się z problemem nadpobudliwego Chanyeola.
Znałem go na wylot i wiedziałem, że to, co napisał w liście było szczere. Miał problemy, to prawda. Wychował się w ciężkich warunkach, przy ojcu alkoholiku, który znęcał się nad nim, jego starszym bracie i nad jego matką. Co prawda zamknęli go, siedzi za morderstwo. Jednak nie zmienia to faktu, że jego przemoc miała wpływ na psychikę młodego Park ’a. O starszym nie wspomnę, to inna historia, której nawet nie chce się opowiadać. Wracając do Chanyeola… Chłopak stoczył się na dno i gdybym go wtedy nie spotkał na klatce schodowej, pod drzwiami mojego mieszkania, nigdy bym go nie poznał. To wszystko rozwinęło się tak szybko. Choć nie powiem, bardzo ciężko było do niego dotrzeć.  Był uparty, arogancki i wybuchowy. W sumie nadal jest. Tylko… Przez rok, który razem spędziliśmy robiłem małym kroczkami wszystko, aby wykształcić w nim też inne cechy, te lepsze. Najgorzej było z poskromieniem jego porywczości. Kiedy się denerwował, od razu coś musiał rozwalić, albo w coś uderzyć. A kiedy ktoś robił coś nie po jego myśli, od razu rzucał się na tę osobę z pięściami… Miał też niewyparzony język, wulgarny, a swoją postawą niczego nie prezentował.
Kiedy go poznałem, myślałem, że nigdy nie uda mi się znaleźć z nim wspólnego języka. Ale jakaś nieopisana, wewnętrzna część mnie wciąż krzyczała o więcej. Coś w tym chłopaku przyciągało mnie do niego jak magnez. Małymi kroczkami starałem się pokazać mu, że jest dla mnie ważny i może mi zaufać. Po trzech miesiącach, gdy pierwszy raz został u mnie na całą noc, którą przegadaliśmy, opowiedział mi swoją historię. Był pijany, mówił wiele rzeczy tamtej nocy. Ale z łatwością mogłem wyłapać te najważniejsze i najcenniejsze. Gdy tylko zasnął spędziłem kolejnych kilka godzin na rozmyślaniu w jaki sposób mu pomóc. Od tamtej nocy między nami było coraz lepiej, nasze relacje się pogłębiały i byliśmy coraz bliżej. Owszem, potem zaczęło się wszystko komplikować. Dokładniej od momentu, gdy pierwszy raz mnie uderzył. To był odruch, wiem, że nie chciał. To była jedna z najbardziej szalonych chwil w moim życiu. Był wściekły, aż cały drżał ze złości. Wszedłem do mieszkania po prostu w złym momencie, w złym momencie powiedziałem za wiele. A on po prostu wyprowadzony z równowagi wizytą starszego brata po prostu odmachnął się w moją stronę. Jednak ta chwila była jednocześnie magiczna… Zaraz po tym jak mnie uderzył otworzył szeroko oczy, wpatrywał się we mnie przez moment z przerażeniem w oczach, po czym wpił się w moje usta. Właśnie wtedy pocałowaliśmy się po raz pierwszy. Ja jednocześnie wiedziałem już, w czym leży największy problem. On nie miał nad sobą kontroli, nie potrafił zapanować nad swoją złością, którą musiał rozładować poprzez przemoc. W sumie przemoc przemocą się rodzi.
Automatycznie złapałem się za policzek, w który wtedy oberwałem… Zamrugałem kilka razy i spojrzałem na widok za oknem. Właśnie dojeżdżaliśmy do lotniska, było je już widać. Poczułem jak moje serce zaczęło szybciej bić. Bałem się. Bałem, ale nie Chanyeola. Bałem się tego, że nie będzie samolotu, którym mógłbym teraz polecieć…
Zapłaciłem za taksówkę, zabrałem swoje rzeczy i ruszyłem w stronę wejścia głównego. Po wejściu do środka od razu tłum ludzi zaczął przepychać się obok mnie, ocierać i popychać mnie na prawo i lewo próbując przejść. Ogólnie jest to bardzo irytujące, ale tym razem nie miało to dla mnie najmniejszego znaczenia, ponieważ najważniejszy był teraz samolot. Przepchnąłem się pospiesznie przez kolejną grupkę ludzi i stanąłem w końcu w odpowiedniej odległości od tablicy, aby dostrzec zbliżające się loty.
- Jest! – krzyknąłem na pół lotniska. Ludzie spojrzeli na mnie w dziwny sposób, a ja zacząłem przepychać się do kolejki. Kiedy wreszcie dostałem się na stanowisko drugie błagałem Boga, aby były jeszcze miejsca. – Przepraszam! – krzyknąłem do kobiety za ladą. – Bardzo przepraszam! Są jeszcze miejsca na lot do Seulu? – spytałem łapiąc oddech. „Proszę… Jedno miejsce… Tylko jedno…” – błagałem w myślach.
- Chwileczkę… - kobieta zaczęła przeglądać uważnie napisy na ekranie komputera. – Są, ale będzie musiał pan dopłacić do biletu.
- Nie ważne! – rzuciłem. – Muszę lecieć tym kursem…
W tym momencie pieniądze nie grały dla mnie roli. Po prostu musiałem tam lecieć. Teraz, zaraz, natychmiast. Gdy tylko uporałem się z biletem i pospieszną odprawą, nie czekałem na autobus, który podwozi pasażerów do samolotu. Po prostu biegłem ile sił w nogach w jego stronę, aby być na pokładzie jak najszybciej.
Zająłem miejsce i po chwili, gdy już spokojnie siedziałem na swoimi miejscu, a stewardesy i pilot powiedzieli to, co mieli i było to oczywiście częścią „rytuały startowania” mogłem spokojnie podziwiać widok chmur za oknem, które spokojnie unosiły się ponad ziemią. Strasznie się denerwowałem. Bałem się jego reakcji, swojej reakcji i tego, co nas czeka w najbliższym czasie. Czy uda mi się w końcu poskromić tego szalonego, wybuchowego, a zarazem tak niesamowicie czułego rudzielca, który szaleńczo chciał się zmienić, ale nie potrafił zmienić w swoim życiu i swoich nawykach nic, co by do tego prowadziło. Chciałbym po prostu, aby to już nastąpiło. Żebym przestał martwić się tym, że któregoś dnia znów ktoś przyjdzie mu grozić… Że znów podniesie na mnie rękę i tym razem się nie powstrzyma, że zapomni o tym, że nie jestem jego wrogiem…
Kiedy otworzyłem oczy, obudzony przez głos stewardesy wyjrzałem przez okno i zobaczyłem, że samolot przygotowuje się do lądowania. Wykonał kilka okrążeni, nakręcał, a ja podziwiałem biały, chmurowy puch za oknem i czekałem aż wreszcie zejdziemy niżej, by móc podziwiać Koreę Południową z lotu ptaka. Byłem cały ścierpnięty, bolał mnie kręgosłup, kark, nogi… Nawet tyłek. Uwielbiam wygodność i komfort w tych latających maszynach…
Samolot wylądował, a ja poczułem jak serce bije mi jak oszalałe. Zebrałem swoje rzeczy i ruszyłem w stronę wyjścia. Kiedy tylko złapałem taksówkę wiedziałem od razu, gdzie jechać. Chociaż przez chwilę zastanawiałem się nad rozważeniem opcji z hotelem w jakiejś spokojnej, normalnej dzielnicy. Jednak nie. Wiedziałem, gdzie musiałem się znaleźć. Nie było innej drogi. Taksówkarz spojrzał na mnie w dziwny sposób, po czym w końcu ruszył i całą drogę jechał bez słowa. Kiedy wjechaliśmy do doskonale znanej mi dzielnicy w mojej głowie pojawiły się obrazy, swędzące jak gojąca się rana zmieszana z uczuciem piekącego uczucia posypania solą krwawiącego rozcięcia na ciele. A wśród nich przewijały się te bardziej łagodne i słodkie, które przyprawiały mnie o przyjemne dreszcze i szybszy bieg krwi w żyłach.
Taksówkarz zatrzymał się na dość daleką odległość od kamienicy, do której planowałem pójść. Zmierzył mnie wzrokiem i westchnął.
- Młody człowieku… Wiesz, że ta dzielnica jest niebezpieczna? A ty tak z tymi bagażami…
- Wiem – uśmiechnąłem się blado. – nie jestem tutaj pierwszy raz, znam to miejsce na wylot.
Starszy człowiek na te słowa zmierzył mnie ponownie lodowatym spojrzeniem z szeroko otwartymi oczami i pokręcił głową.
- W takim razie powodzenia życzę. – rzucił na odchodne. Zapłaciłem mu, wziąłem swoje rzeczy, a taksówkarz odjechał szybciej, niż się tutaj pojawił. Zostałem sam. Stałem na rozwalającym się chodniku i patrzyłem na kamienicę znajdującą się cztery budynki dalej. Ulica była prawie pusta, nikt  nie kręcił się tutaj bez należytej potrzeby. Oczywiście nikt normalny… Wziąłem głęboki oddech i ruszyłem w stronę wysokiego, ceglanego budynku, który był odrapany na wysokości parteru, drzwi były masywne i stare, lekko uchylone. Stanąłem przed nimi i już po chwili wchodziłem po schodach na trzecie piętro. Stawiając nogę na kolejnym stopniu starych, drewnianych schodów czułem, jak moje ciało drży i protestuje, niemalże krzyczy buntując się. Sam doskonale wiedziałem, że idąc wyżej narażam się na wszystko, od czego chciałem uciec rok temu…  Miałem trzymać się z daleka, miałem zapomnieć. Ale tak nie potrafię, nie umiem. On mógł mnie teraz potrzebować, a ja czułem, że powinienem z nim być mimo tego wszystkiego, co było kiedyś. Stanąłem przed dębowymi drzwiami i wpatrując się w nie niemrawo zacząłem się nagle zastanawiać, czy ja na pewno jestem trzeźwy. Idę przecież na sąd, na którym już od dawna został na mnie wydany wyrok śmierci. Prędzej czy później, nie ważne. Bo ona i tak miała nastąpić. Na moment wstrzymałem oddech. Biłem się z myślami, czy zapukać, czy nie zapukać… A co, jeżeli on się wścieknie? Co jeśli wyprowadzi go z równowagi fakt, że przyleciałem? A jeśli wyrzuci mnie i wyzwie od najgorszych wytykając to, że gdy najbardziej mnie potrzebował, to mnie nie było? I… Nie wiem jak to się stało, ale nawet nie zauważyłem, gdy moja ręka sama zapukała do drzwi. Nie zrobiłem tego zwyczajnie, tylko wyjątkowo. Miałem nadzieję, że pozna sposób pukania, który kiedyś ustaliliśmy…
Usłyszałem pospieszne kroki dochodzące zza drzwi. Myślałem, że serce mi wyskoczy z piersi. Boże, co ja tu robię? Oszalałem? Całkowicie postradałem zmysły… Ale ja po prostu… Ja…
Drzwi otworzyły się powoli, a zza nich wyjrzał brunet o krótkich włosach. Zaniemówiłem. Ściął się, przefarbował. Wyglądał zupełnie inaczej, ale.. I tak uroczo. Był przystojny, a ja nie mogłem oderwać od niego wzroku. Gdy zobaczył moją postać, po której zapewne było widać, jak cały się trzęsę, wyprostował się i otworzył drzwi na oścież.
- Baekhyun-ah… - szepnął. Zrobił krok do przodu i wyjrzał na korytarz i widząc, że jest pusty, złapał mnie za przedramię i wciągnął do środka. Zamknął drzwi i odwrócił się do mnie bacznie mi się przyglądając.
- Co tu robisz? – mruknął.
- Ja po prostu… ja… musiałem wiedzieć, że nic Ci nie jest… - wymamrotałem niewyraźnie i zamrugałem nerwowo. Spuściłem wzrok i szukałem jakiegoś martwego punku, na którym mógłbym skupić swoją uwagę czekając na reakcję wyższego. Jednak takiego obrotu sytuacji się nie spodziewałem… Chanyeol rzucił się na mnie i mocno przytulił. Wypuściłem torbę z ręki, która uderzyła o podłogę. Trwaliśmy tak jeszcze przez chwilę w uścisku, dopóki ktoś ciężką ręką nie zaczął walić w drzwi. Poczułem jak Channie zrobił się spięty i automatycznie mnie puścił odsuwając się na pewną odległość.
- Chanyeol, gnojku! – usłyszałem doskonale znany mi głos. To był Drake, starszy brat rudzielca. Tak, będę na niego wciąż mówił rudzielec. Przyzwyczaiłem się do tego i jest mi z tym dobrze. – Słyszysz?! Wiem, że tam jesteś! Otwieraj te pieprzone drzwi!
Oderwałem wzrok od drzwi i spojrzałem niepewnie na Chanyeola. Wbił wzrok w podłogę, pięści zaciskał z taką siłą, że aż poczerwieniały i zaczęły drżeć. Chciałem do niego podejść i spróbować go uspokoić… Zrobiłem krok do przodu i wyciągnąłem w jego stronę rękę, ale… zatrzymałem ją w połowie drogi i zrezygnowałem cofając się o kilka kroków. Chłopak spojrzał na mnie z żalem w oczach. Tak, jakby mówił mi, że doskonale wie, dlaczego się cofam. Poczułem się dziwnie… Chciałem mu pomóc, ale bałem się do niego zbliżyć.
- Chanyeol! – dobiegało wciąż zza drzwi. – Otwieraj te cholerne drzwi! Słyszysz?! – walenie wcale nie ustało, a nasiliło się. Drake uderzał w drewno obiema rękami. Na przemian, albo równocześnie. Chanyeol podszedł do mnie pospiesznie, złapał za nadgarstek i energicznie pociągnął za sobą, w stronę drugiego pokoju. Wepchnął mnie do niego i zmierzył mnie wzrokiem.
- Schowaj się tam – wskazał okno, za którym były metalowe schody prowadzące na dach – i siedź cicho. Ani drgnij. Nie wtrącaj się. – wycedził przez zęby i zamknął mi drzwi przed nosem. Stałem tak jeszcze przez chwilę wpatrując się w miejsce w którym zniknął. Jednak gdy usłyszałem huk pchniętych na ścianę przez Drake drzwi ocknąłem się i pospiesznie wyszedłem na zewnątrz. Ukucnąłem przy parapecie i próbowałem usłyszeć o czym rozmawiają.
- Myślałeś, że mi się wywiniesz? – warczał starszy. – Masz tydzień. W tydzień oddasz mi pieniądze, a jak nie, to tego pożałujesz. – Chanyeol pożyczył od Drake’a pieniądze? Niemożliwe. Nigdy by tego nie zrobił… To znaczy… Kiedyś nigdy by tego nie zrobił. – Gnojku… myślisz, że skoro raz Ci się udało ode mnie uwolnić i uciec, to drugi raz też się wywiniesz? Nie ma przy tobie twojej zabaweczki. Nie ma cię kto pilnować, kontrolować i tresować. – parsknął. Moment.. On mówił o mnie?
- Spierdalaj Drake, nic ci do tego. – usłyszałem wreszcie głos Chanyeola, który był wyraźnie zdenerwowany. Miałem wrażenie, że już za moment usłyszę huk oznajmujący, że któryś z nich nie wytrzymał i wymierzył cios temu drugiemu.
- Prawda w oczy kole. Co, braciszku? – zadrwił Drake. – Nie ma go przy tobie. I już nie będzie. Kto by chciał żyć z kimś takim jak ty? Prędzej własnymi rękami byś mu grób wykopał. – Zabolało. – Przyznaj się gówniarzu… Ile razu mu przyłożyłeś? – I w tym miejscu Drake miał rację. Ile razy? Chanyeol… On… To prawda, lubił się bawić. Ciężko było poskromić jego emocje, ale… Znałem go. Znałem go na pewno lepiej od jego brata. Rudzielec był czułą i naprawdę kochającą osobą. Po prostu… Nie zawsze wychodziło mu panowanie nad sobą…
- Powiedziałem już, że masz się wynosić… - Chanyeol wycedził przez zęby zdanie, którego słowa wypowiadał wyraźnie i powoli. – Wynoś się! – wrzasnął.
- Pamiętaj młody. Masz tydzień.
Epickie powitanie, nie ma co. Pomyślałem i zacząłem ponownie wchodzić do wnętrza mieszkania. Zamknąłem okno i potulnie usiadłem na jego łóżku. Było wciąż takie samo… Uśmiechnąłem się mimowolnie, gdy moje dłonie dotknęła jego nakrycia. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz i wspomnienia minionych czasów. Beztroską chwilę przerwał Chanyeol, który wpadł z do środka otwierając drzwi z impetem. Znieruchomiałem. Wpatrywał się we mnie szeroko otwartymi oczami, miał przyspieszony, ciężki oddech. Jedną rękę zaciskał na klamce, a drugą otworzył i ponownie ściskał w pięść. Powtórzył tą czynność jeszcze kilka razy. Zamknął oczy i wziął głęboki oddech. Otworzył je ponownie, puścił wreszcie klamkę i wszedł w głąb pokoju zamykając za sobą drzwi. Usiadł na drugim końcu łóżka i patrzył mierząc mnie wzrokiem.
- Po co przyleciałeś? – spytał.
- D-dostałem Twój list… - odpowiedziałem niepewnie próbując zapanować nad swoim głosem.
- I co? I tak po prostu przyleciałeś? I czego chcesz? – warczał Chanyeol rzucając we mnie różnymi słowami. Nadal był wściekły, widziałem to w jego oczach. Dlatego też każdą swoją wypowiedź analizowałem dokładnie w głowie zanim ujrzała ono światło dzienne.
- Po prostu… Kiedy go przeczytałem… No nie potrafię Ci tego wytłumaczyć. – zrezygnowałem. Przestałem się pilnować… - Po prostu musiałem. Chciałem. Czułem, że muszę wrócić. – ściszyłem głos wypowiadając ostatnie słowa i spuściłem wzrok.
- Jak długo zostaniesz? - mruknął pod nosem.
- Nie wiem… Jeśli mam sobie pójść, to powiedz… Od razu zniknę…
- Nie! – podniósł nieco ton głosu, ale przełknął głośno ślinę. – Zostań. – dodał już spokojniej. Chciałem coś powiedzieć, ale zrezygnowałem widząc, że wstał. Spojrzałem na niego wyczekująco. – Idę się przejść. – położył mi rękę na ramieniu. Zatrzymałem na chwilę oddech. - Nie ruszaj się stąd.
Wyszedł.
Wyszedł i zostawił mnie w swoim domu zupełnie samego. Nie pierwszy raz to zrobił. A ja odetchnąłem z ulgą, bo odbyło się bez rozlewu krwi. Gdy tylko zamknął za sobą drzwi na dwa zamki ja wyszedłem z sypialni i skierowałem swoje kroki w stronę kuchni. Tam panował największy bałagan. Westchnąłem i wziąłem się za porządki, a przy okazji sprawdzałem, czy nadal trzyma wszystkie rzeczy w tych samych miejscach. Nie zdziwiłem się, gdy znalazłem odkurzacz w tym samym miejscu, w którym stał rok temu. Uśmiechnąłem się pod nosem i zabrałem za sprzątanie. Chciałem skończyć, zanim wróci. Nadal jednak pamiętałem, których miejsc w domu nie mam dotykać. Zapamiętałem to bardzo dokładnie i bardzo… zręcznie. Pamiętam każdą chwilę, w której od niego dostałem. Każdy siniak i każdą okoliczność. Sam nie wiedziałem, że tak dobrze będę to wciąż pamiętał… Wyrzuciłem te myśli z głowy i zatraciłem się w porządkach. Zajęło mi to wszystko ok. dwóch godzin, po czym zajrzałem do lodówki i zrobiłem kimbap na kolację. W sumie… Nawet nie wiedziałem czy wróci.. Ale on wiedział doskonale jak bardzo denerwuje mnie fakt jego długiej nieobecności… Chyba, że już o tym zapomniał. Krążyłem w ciemności po mieszkaniu w tę i z powrotem czekając aż wróci. Po chwili usłyszałem przekręcanie klucza w drzwiach. Zatrzymałem się na środku pomieszczenia i wyczekiwałem, aż otworzą się drzwi i zobaczę w nich jego sylwetkę. Dopiero wtedy poczuję ulgę.
Chyba mnie nie zauważył, bo nic nie powiedział tylko podniósł wzrok i podskoczył na mój widok.
- Matko! Baekhyun-ah! – wrzasnął. – Nie strasz mnie! Czemu chodzisz tak po ciemku?
Wyminął mnie i poszedł do kuchni, a ja za nim. Chciałem mu podać kolację i zjeść z nim. Kiedy jednak zapaliłem światło o mało zawału nie dostałem. Chanyeol miał rozcięty łuk brwiowy nad lewym okiem i wargę.
- Chryste! Co Ci się stało?! – podbiegłem do niego i nagle zatrzymałem się w momencie gdy chciałem sięgnąć jego twarzy. Przeszedł mnie zimny dreszcz na samą myśl, że mógłbym teraz oberwać.
- Nie bój się mnie… - szepnął niewyraźnie. Spojrzał na mnie spokojnie.  – Nic mi nie jest… - mruknął i usiadł przy stole.
- M-mogę Cię opatrzyć? – spytałem cicho, a on tylko spojrzał na mnie.
- Apteczka jest…
- Wiem, w łazience w szafce nad umywalką. – przerwałem mu. - Pamiętam.
Na jego twarzy zakwitł delikatny uśmiech, a potem coś na wygląd zażenowania. Poszedłem pospiesznie po apteczkę, wróciłem do kuchni i usiadłem na krześle, które ustawiłem sobie przed nim. Zerknąłem na niego, westchnąłem i sięgnąłem po butelkę z wodą utlenioną. Oblałem ją wacik i ponownie spojrzałem na Chanyeola. Wpatrywał się we mnie milcząc, jego oddech był spokojny, a oczy zmęczone. Chwyciłem niepewnie jego podbródek, a drugą ręką zbliżyłem wacik do jego skroni i delikatnie zacząłem ją przemywać. Syknął, a na jego twarzy wymalował się grymas bólu. Robiłem to najdelikatniej jak potrafiłem, aby sprawić mu jak najmniej cierpienia.
- Lubię dotyk Twoich dłoni… - usłyszałem nagle i poczułem jak serce zabiło mi kilka razy w przyspieszonym tempie. – Są delikatne i czułe, a nie szorstkie i silne… tak jak moje.
Posłałem mu delikatny uśmiech i kontynuowałem czynność przenosząc się na rozciętą wargę. Odruchowo odsunął głowę pod wpływem pieczenia. Ale zignorowałem to i delikatnie przysunąłem z powrotem jego twarz dalej obmywając ranę.
- P-przepraszam… - wydukał, a ja zatrzymałem się w połowie przemywania jego wargi. Zamrugałem nerwowo, wziąłem głębszy oddech i znów zacząłem przemywać ranę. – Baekhyun-ah… - jęknął. – Przepraszam… Naprawdę Cię przepraszam… Za… Za wszystko.
Opuściłem ręce i ułożyłem je sobie na kolanach, ale nie patrzyłem mu w twarz. Nie byłem w stanie tego zrobić. Z jednej strony nie mogłem mu tego wybaczyć, ale z drugiej… Rozumiałem jakby… Rozumiałem jego porywczość i to, co robił. Nie odpowiedział na to nic. Sięgnąłem do apteczki po plaster i zacząłem go odklejać. Zbliżyłem go do jego skroni i delikatnie przykleiłem. Chanyeol złapał mnie delikatnie za nadgarstek, a ja wstrzymałem oddech. Jednak on tylko opuścił moją rękę i splótł nasze palce.
- Byłem gnojem… Przepraszam… - wyszeptał. – Nigdy nie chciałem Cię skrzywdzić…
- Ale robiłeś to. – postanowiłem zabrać głos. – Robiłeś i to nie raz.
- Wiem, żałuję. Z każdym kolejnym ciosem nienawidziłem siebie jeszcze bardziej… A potem tamta kłótnia… Baekhyun… ja… - zmarszczył brwi i tym razem to on wstrzymał powietrze. Wpatrywał się w nasze splecione palce, których jakoś… Nie wiem… Nie spieszno było mi je rozplatać.
- Możemy… Czy… Myślisz że… - jąkał się próbując jakoś zacząć. Uśmiechnąłem się w duchu. Nadal miał problem z wypowiadaniem najprostszych zdań. Nadal sprawiały mu problem momenty, w których musiał mówić to, co myśli, czy czuje. – Dasz mi jeszcze jedną szanse? – wypowiedział te słowa na jednym bezdechu, a ja poczułem motylki w brzuchu i gorąco, które właśnie uderzyło mi do głowy.
- Sz-szansę na co? – spytałem. Wiedziałem doskonale o co pytał, jednak chciałem, aby się jeszcze trochę wysilił.
- Szansę… Szansę… Dla nas. Dasz nam szansę? – spojrzał na mnie, a w jego oczach błyskały się iskierki nadziei, która w normalnych warunkach byłaby znikoma, ponieważ każdy normalny, myślący racjonalnie człowiek na moim miejscu by go wyśmiał.  Uśmiechnąłem się tylko i delikatnie do niego zbliżyłem opierając się wolną ręką o jego udo. Spojrzałem mu spokojnie w oczy, które były teraz tak blisko i delikatnie zacząłem dmuchać na jego rozciętą wargę. Poczułem jak się spiął, a ja miałem ochotę się uśmiechnąć. Chciałem właśnie puścić jego dłoń i podgrzać zimną już kolację, ale jak zwykle pokrzyżował moje plany. W ułamku sekundy wpił się w moje usta odcinając mi tym samym dopływ powietrza. Zakręciło mi się w głowie. Chyba od nadmiaru wrażeń. Jak na pierwszy dzień było ich zdecydowanie za dużo… Nagle poczułem w buzi krew. Zmarszczyłem brwi zastanawiając się skąd się wzięła, a wtedy Chanyeol oderwał się ode mnie pospiesznie sycząc. Złapał się za ranę na dolnej wardze i spojrzał na mnie z wyrzutem. Roześmiałem się i wstałem.
- Nie patrz tak na mnie, ja nic nie zrobiłem. Nie ja się na Ciebie rzuciłem… – uśmiechnąłem się starając powstrzymać śmiech i podszedłem do kuchenki, aby podgrzać przygotowane wcześniej kimbap.

wtorek, 23 kwietnia 2013

What the hell with us.


Tytuł: What the hell with us.
Paring: ChanBaek
Długość: Chaptered
Rodzaj: Dramat, Romans,Psychologiczny, Kryminał
Rating: G, NC-17



Prolog.




Seoul,  15 kwietnia 2013r.
Drogi Baekhyunie,

Piszę ten list setny raz, każdą poprzednią kartkę gniotłem w dłoniach  odrzucałem za siebie. Nawet nie chcę się odwrócić, by zobaczyć ile takich papierowych kul leży za moimi plecami na dywanie. Nie wiem jak mam to wszystko powiedzieć, co napisać i jak to ująć, aby oddało wszystko to, co czuję.
Sam wiesz, że w wyznawaniu uczuć jestem beznadziejny, ale wiesz też, że zawsze starałem się być wobec Ciebie taki, jaki chciałeś, abym był. Jednak nie zawsze mi to wychodziło, przepraszam.

Na początek myślę, że powinienem Cię przeprosić…
Baekhyunnie… Przepraszam, naprawdę przepraszam Cię za tą litanię ostrych słów. Tak bardzo chciałbym się wtedy ugryźć w język i nie powiedzieć nic więcej… Wiesz, że mam wybuchowy charakter i łatwo najmniejszą błahostką wyprowadzić mnie z równowagi… Ale wiem, to mnie nie usprawiedliwia. Przepraszam za to, że byłem na tyle beznadziejny, by nie podołać tak prostej obietnicy. Przepraszam, że nie potrafiłem pohamować swojej siły. Przepraszam, że nie potrafiłem zatrzymać ręki. Przepraszam, że znowu sprawiłem Ci ból. A wiem, że ten ból jest gorszy od tego fizycznego…

Chciałbym cofnąć czas i postarać się bardziej, dla Ciebie. Teraz kiedy siedzę tutaj całkiem sam i muszę znosić dochodzące krzyki zza ściany widzę, jak wiele wnosiłeś do mojego życia pozytywnej energii i małymi krokami pomagałeś mi stawać się zupełnie innym człowiekiem. Gdyby nie Ty, dawno stoczyłbym się na samo dno, albo już nie raz siedziałbym za pobicie.

Byłem głupi.
W sumie nadal jestem.
Siedzę w tej dziurze zabitej dechami, nie szukam porządnej pracy, tak jak kiedyś szukałem jej dla Ciebie. I tak z każdej mnie wyrzucają po kilku dniach podając jako powód moją wybuchowość i brak pohamowania. Po którejś takiej sytuacji po prostu zrezygnowałem. Po prostu… Myślę, że jestem do niczego. Aczkolwiek chciałem… Ja po prostu… Dziękuję.
Dziękuję Ci, Baekhyunie. Dziękuję za wszystko i mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz.

~ Twój Park Chan Yeol.

PS. Kocham Cię…

  Czytając jego słowa czułem nieodpartą ochotę wybiec z domu i pójść prosto do niego. Nawrzucać mu prosto w twarz wszystko to, co mam mu do powiedzenia, a potem wpić się w jego usta uwieszając u się na szyi i zapomnieć o wszystkim jak o jednym, bezsensownym śnie. Jednak to było tak bardzo niemożliwe. Kisiłem się w domu, w zachodniej części Londynu i nie wiedziałem co mam z sobą zrobić. Sam nie wiem, czy podjąłem dobrą decyzję… Może nie powinienem był się wtedy wyprowadzać? Ale… Do dziś pamiętam tamtą kłótnię. Wtedy po raz ostatni złamał swoją obietnicę, a ja nie miałem już siły, aby znieść to kolejny raz… Jednak mimo naszych kłótni, ciężkich chwil, były też te dobre, magiczne. Pamiętam ten wieczór, gdy wprowadziłem się do niego i podczas jego nieobecności wszystko uporządkowałem. Miał wtedy taki bałagan w mieszkaniu… Ciekawe, czy nadal taki ma… Po jego powrocie zjedliśmy razem kolację. To była nasza pierwsza wspólna noc. Pamiętam każdy jego zachłanny pocałunek, każdy energiczny ruch, który wykonywał i ciche pomruki wydobywające się z jego gardła pod wpływem narastającego podniecenia.
Wspaniałą chwilą była także ta,  gdy pierwszy raz zatrzymał rękę. Opuścił ją bezwładnie wzdłuż ciała, a po chwili przyciągnął mnie do siebie i przytulił. Wtedy naprawdę myślałem, że uda mi się go zmienić, uratować… Naprawić. Niestety realia były zbyt okrutne dla naszej dwójki. Widocznie nie byliśmy sobie pisani, szkoda. Mam nadzieję, że nie stoczy się już niżej i znajdzie wreszcie linię graniczną… Że zobaczy wreszcie, że naprawdę musi przestać…

środa, 10 kwietnia 2013

I won't let you go.

Tytuł: I won't let you go.
Paring: TaoRis
Długość: One Shot
Rodzaj: Romans, Dramat
Rating: NC-17







Długo można byłoby o nich opowiadać. Kochali się. Prawdziwie. To była miłość aż po grób… Dosłownie.
Wszystkiemu winne były pieniądze. Jak zawsze. Gdy nie wiadomo o co chodzi, zawsze chodzi o pieniądze. Tylko tym razem nikt nie pomyślał, że może to przeciągnąć się tak daleko…
Wszystko zaczęło się tamtej nocy…
Właśnie wyszedł spod prysznica i wycierał swoje mokre ciało czerwonym ręcznikiem, zawiązał go sobie na biodrach i wyszedł z łazienki kierując swoje kroki do salonu. Zaczął szperać w szafie w poszukiwaniu czystej koszulki, gdy wtedy dostał sms-a.
„ Przyjdź dziś do Venus. Będę tam, gdzie zawsze. - Kris”
Często dostawał tego typu wiadomości. Krótkie, ale treściwe. Zawsze od niego. Uśmiechnął się na wspomnienie blond czupryny i brązowych oczy swojego ukochanego. Szybko się ubrał i spojrzał na zegarek, który wskazywał równo godzinę dwudziestą pierwszą trzydzieści. Tao uśmiechnął się blado i ruszył w stronę korytarza. Zaczął się ubierać i szykować do wyjścia.
Kochał Krisa, mimo wszystko go kochał. Nie obchodziło go to, że ich miłość była toksyczna i wyniszczała jego organizm od środka. Dosłownie, wyniszczała. Ostatnią rzeczą jaką zabrał z sobą były pieniądze i telefon. Spojrzał na swoje puste mieszkanie i wyszedł. Zamknął drzwi na klucz i człapiąc w dół po schodach szedł w stronę metra. Wsiadł, wysiadł, znowu szedł. Jego nastrój można było odczuć na kilometr. Jednak co miał zrobić? Odmówić mu? Nie mógł mu tego zrobić, ale… Bolał go fakt, że on to robił. Cierpiał wewnątrz i czuł się zagubiony  tracąc powoli zdrowe zmysły. Stanął w końcu przed drzwiami klubu i spojrzał na wiszący nad nimi kolorowy, oświetlony szyld. Jedna z literek podświetlonych na różowo migała pod wpływem psującego się zasilania. Wypuścił ciężko powietrze i pokazując kartkę wszedł do środka. Przystanął marszcząc czoło i mrużąc oczy. Musiał poświęcić swojemu organizmowi te kilka sekund, aby ten przyzwyczaił się do panującego w środku hałasu. Otworzył szerzej oczy i rozejrzał się dookoła. Dostrzegł siedzącego w kącie chłopaka, który był oparty o sofę z głową odchyloną do tyłu i ramionami rozłożonymi na boki. Po jego prawej stronie siedziała jakaś tania blondynka, która miała rękę pod jego bluzką i masowała jego brzuch. Jego uwagę jednak przykuły jej usta, którymi była przyssana do szyi Yi Fana. Poczuł się nieswojo i szurając nogami ruszył w tamtą stronę. Stanął przed nim ze spuszczoną głową i zaczął grzebać nogą w parkiecie jak kura. W końcu widząc, że partner nawet go nie zauważył kopnął go lekko w kostkę. Blondyn obruszył się i już otwierał usta, aby zapodać do atakującego ciętą ripostą, gdy jego oczom ukazał się stojący przed nim Tao ze spuszczoną głową. Widząc go na jego twarzy wymalował się dobrze ukrywany wyraz zadowolenia i odprężenia, jakby ulżyło mu na jego widok.
- O, jesteś już. – rzucił niby od niechcenia.
- Co Ty robisz? – mruknął lekko naburmuszony brunet. Kris zerknął na pannę, która przyssała się do niego, odchrząknął i odepchnął ją machając ręką, że ma spadać. Urażona dziewczyna odrzuciła włosy do tyłu, podniosła głowę w górę i obrażona odeszła kręcąc tyłkiem w rytm muzyki. Tao usiadł obok niego i patrzył gdzieś za niego. Yi Fan zmierzył go wzrokiem, a jego oczy rozbłysły radośnie. Położył swoją lewą dłoń na udzie chłopaka, drugą złapał go za plecy i przycisnął do siebie. Wpił się w jego usta łącząc się z nim w namiętnym pocałunku. Tao nie potrafił protestować, nawet nie chciał. Rozwarł wargi i pozwolił na to, aby blondyn wsunął do środka swój język. Każdy kolejny pocałunek był bardziej zachłanny od poprzedniego. Oderwali się od siebie szybko oddychając. Kris uśmiechnął się zadziornie i sięgnął po cienkiego papierosa ze stolika. Zaciągnął się i wypuścił powoli szary dym z ust. Spojrzał na wpatrującego się w niego bruneta i podał mu papierosa. Tao uniósł jedną brew obserwując go ze zdziwieniem.
- Zaciągnij się. – rzucił Kris.
- Nie chcę. – odparł stanowczo Tao. – Wiesz, że tego nie robię.
- Powiedziałem, coś. – warknął. Chłopak zmarszczył czoło analizując sytuację i w końcu posłusznie wziął od niego papierosa. Blondyn obserwował go uważnie, gdy ten niepewnie włożył skręta do ust i zaciągnął się głęboko, co spowodowało, że od razu zaczął kaszleć. Kris uśmiechnął się prowokacyjnie o podał chłopakowi szklankę z whisky. Tao nie patrząc co to, po prostu się napił. Po trzecim łyku dotarło do niego, jakie to mocno i zrobiło mu się gorąco. Yi Fan wstał i łapiąc go za rękę ruszył w stronę parkietu. Zakręcił brunetem dwa razy dookoła jego osi, po czym zaczął z nim tańczyć. Ocierali się o siebie, a blondyn korzystając z okazji co jakiś czas muskał szyję młodszego zostawiając na niej delikatne pocałunki. Tao zakręciło się w głowie i zatoczył się lekko. Kris złapał go i przyglądając mu się kiwnął do kogoś, po czym wyprowadził Tao przed klub. Za nimi wyszło dwóch chłopaków, których brunet znał tylko z widzenia, kręcili się zawsze niedaleko Krisa.
- Zabieram go do domu, chcecie, to zostańcie. – mruknął do nich, po czym wyjmując coś z kieszeni podał im dyskretnie i wrócił do młodszego. Pomógł mu wsiąść do auta i ruszył z piskiem opon. Tao czuł się dziwnie. Był rozluźniony, nie czuł się skrępowany tak, jak zawsze w towarzystwie swojego ukochanego. Kris zerkał co chwilę na spokojnie uśmiechającego się chłopaka. Zaparkowali pod jego domem i weszli do środa. Tao kręciło się wciąż w głowie, więc Yi Fan wziął go na barana i zaniósł do sypialni. Posadził na łóżku i stanął przed nim pochylając się nad nim.  Oparł ręce na jego kolanach i uśmiechnął się czule. Takiego uśmiechu Tao nigdy nie widział na jego twarzy, więc zaczął mu się bacznie przyglądać.
- Przepraszam Tao, inaczej byś nigdy mi na to nie pozwolił… - szepnął Yi Fan i przesunął dłonią po jego prawym policzku. Młodszy poczuł jak przechodzi go przyjemny dreszcz. Zanim się jednak obejrzał i zdążył mu na to odpowiedzieć. Kris wpił się w jego usta obdarzając go jednym ze swoich namiętnych pocałunków. Popchnął bruneta delikatnie na łóżko i zawisł nad nim. Patrzyli sobie w oczy, po czym Kris uśmiechając się zaczął podciągać bluzkę Tao do góry, a gdy odkrył już cały tors chłopaka jednym zwinnym ruchem ściągnął ją z niego. Zitao nie protestował, nie miał na to siły ale… On doskonale wiedział, co on robi. Jednak był niesamowicie ciekawy, jak daleko był w stanie posunąć się jego ukochany, przed którym od tak dawna ukrywał swoje uczucia. Był przekonany, że Kris tylko się nim bawi, że jest nie możliwym to, aby czuł do niego to samo. Jednak czując na swoim nagim ciele jego delikatne pocałunki ożywił się trochę i postanowił włączyć się w to wszystko. Położył ręce na biodrach Krisa i szukając końca jego bluzki złapał ją i zaczął z niego ściągać. Kris zaśmiał się z nieporadności chłopaka, któremu nie bardzo wychodziła ta czynność. Oderwał się od torsu Tao i wyprostował, aby zdjąć z siebie bluzkę i odrzucić gdzieś za siebie. Ponownie był nad brunetem opierając się na rękach położonych przy głowie chłopaka. Patrzyli sobie prosto w oczy, które stawały się coraz bardziej dzikie.
Yi Fan przywarł do ust młodszego i całując go zachłannie zjeżdżał coraz niżej. Zatrzymał się na wysokości brzucha i bez dłużej chwili namysłu zaczął rozpinać spodnie Tao, który podniósł się na łokciach i obserwował poczynania blondyna.
Kris czuł, jak podniecenie rosło w nim z każdą kolejną minutą, a jego członek twardniał. Rozpiął swój zamek błyskawiczny i zsunął jeansy. Spojrzał na przyglądającego mu się Tao i rzucił się do jego ust. Ich rozgrzane ciała ocierały się o siebie, a oni zatopieni w głębokich pocałunkach zapomnieli o całym otaczającym ich świecie. Kris nie mógł już dłużej wytrzymać, więc rozsunął nogi Tao i wszedł w niego. Młodszy jęknął z bólu, jednak nie przejmował się tym, gdyż sprawiało mu to większą rozkosz. Yi Fan poruszał się najpierw powoli, spokojnie, jednak kiedy poczuł, że mięśnie bruneta nieco się rozluźniły począł robić to szybciej i głębiej. Sięgnął ust Tao i chciał go pocałować, jednak jego ciężki oddech i jęki, które z siebie wydawał pod wpływem pchnięć , które wykonywał poruszający się w nim Kris, uniemożliwiły mu to. Młodszy wbił paznokcie w jego plecy i przeciągnął nimi wzdłuż ciała blondyna, który syknął z bólu. Yi Fan jednak zignorował piekące go plecy i czując, że mięśnie chłopaka znów się spięły postanowił wejść głębiej. Tao wydał z siebie głośny okrzyk i zagryzł wargi. Objął Krisa za szyję i przyciągnął do siebie. Połączyli się w namiętnym pocałunku, który zakończył się zalaniem wnętrza młodszego ciepłym nasieniem blondyna.
Kris jeszcze przez chwilę pozostał we wnętrzu bruneta i patrząc mu w oczy uśmiechnął się delikatnie i pocałował go w obojczyk. Opadł na niego i położył się obok na wznak. Ich oddechy wracały powoli do normy, a ciała lepiły się do siebie. Yi Fan wstał i spojrzał na wciąż nagiego Tao, który leżał na jego łóżku i dochodził do siebie.
- Idę pod prysznic. – rzucił do niego i zniknął za drzwiami łazienki.
Tao został sam, skazany na słuchanie lecącej wody i swojego niemiarowego, głośnego oddechu. Już dawno otrzeźwiał. Podczas minionej godziny wcale nie był na haju tak, jak myślał Kris. Był całkiem trzeźwy. Myślał racjonalnie i zastanawiał się, dlaczego blondyn to robi. Podniósł się i zarzucił na siebie swoje bokserki. W tym momencie woda przestała lecieć, a w drzwiach pokoju pojawił się Kris, w ciemnoniebieskim szlafroku. Tao przyglądał mu się uważnie i czekał na to, co zrobi. Po nim można było spodziewać się wszystkiego. Wieczny diler, który cieszył się do siebie bez powodu po każdej „przypadkowo” wziętej dawce. Nałogowy palacz, arogancki i rządny władzy chłopak, którego Tao kochał ponad życie.
Tego się młody nie spodziewał. Kris podszedł do niego, stanął przed nim, patrzył na niego jeszcze przez chwilę, po czym szybkim ruchem złapał go za ramię, przyciągnął do siebie i czule przytulił. Tao stał nieruchomo nie wiedząc, co ma zrobić. Kris nigdy tak się nie zachowywał, co w niego dzisiaj wstąpiło?
- Możesz iść się wykąpać, jeśli chcesz. – uśmiechnął się i puścił bruneta. Zabrał się za ścielenie łóżka i zaczął nucić coś pod nosem. Tao już miał wyjść i udać się do łazienki, ale słysząc to, że jego ukochany nuci wytrzeszczył oczy i zaczął go obserwować. Kris widząc to kątem oka zaśmiał się pod nosem i nie przerywając wykonywanej przez siebie czynności spytał.
- Coś nie tak?
- Co? – wytrącony z myśli Tao oprzytomniał nieco – Nie, nie! To… ja idę pod prysznic.
Kiedy z niego wychodził, Yi Fan bez pukania wszedł do łazienki i oparł się o umywalkę. Tao starał się ignorować partnera i robić swoje, jednak nie do końca było to możliwe. Kris złapał go za nadgarstek i przyciągnął do siebie. Objął go w pasie i przycisnął go do siebie tak, że Tao czuł, jak się o niego ociera.
- Chciałbym – szepnął mu do ucha – abyś ze mną pojechał.
- Gdzie? – spytał spokojnie brunet.
- Odebrać towar, a gdzie mogę jechać o tej godzinie? – zaśmiał się blondyn. No tak, towar. Przez minione godziny Tao zapomniał o tym, co tak bardzo sprawiało mu ból. Cierpiał widząc to, jak miłość jego życia wyniszcza się czymś takim. Jednakże co mógł zrobić? Nie mógł mu tego zabronić, nie miał prawa. Ale też nie chciał, bo bał się, że go straci. – To jak będzie? Jedziesz? – Tao przytaknął i włożył na siebie swoją bieliznę.
W przeciągu piętnastu minut obaj byli gotowi i zeszli na dół, aby już chwilę później jechać z zawrotną prędkością autostradą. Całą drogę nic nie mówili, wsłuchiwali się tylko w grające radio, w którym leciała znana im dobrze piosenka, Jason Morrison  "Won’t let you go". Obaj bardzo ją lubili, nie wiedzieć czemu, tak po prostu bez powodu. A gdy zaczął się refren obaj zaczęli śpiewać ją pod nosem. Właśnie skręcili w boczną drogę, która miała zaprowadzić ich do celu jednak…
- Kurna! Co jest?! – wrzasnął Kris ostro hamując na widok stojącego na środku leśnej drogi samochodu. – Nie mają go już gdzie postawić?! – warczał. – Czekaj. – rzucił do Tao i wysiadł i ruszył w stronę tamtego samochodu. Wysiadł z niego wysoki, umięśniony facet. Kris na jego widok zrobił dwa kroki do tyłu i chciał się wycofać, ale kiedy się odwrócił zobaczył idących w jego stronę dwóch innych. Jeden z nich trzymał w ręku metalowy pręt.
- Co jest… - mruknął pod nosem i zaczął chaotycznie zerkać to na jednego, to na drugiego. Tao widząc taki obrót akcji zamarł. Siedział w samochodzie i nie mógł się ruszyć. Nie słyszał, o czym rozmawiają, co zaczynało go denerwować…
- Myślałeś, że tak po prostu ujdzie ci to płazem? – spytał jeden z nich z szyderczym uśmiechem. Podszedł do jednego z dwóch pozostałych i poklepał go po ramieniu. Podszedł do Krisa, położył mu lewą rękę na ramieniu i uśmiechnął się. Wtedy Yi Fan poczuł przeszywający go ból i zgiął się w pół pod wpływem ciosu zadanego w brzuch z pięści. Wtedy drugi, zamachnął się i uderzył go w plecy metalowym prętem, co powaliło go na ziemię.
Tao wrzasnął i pospiesznie wysiadł z samochodu.
- Zostawcie go! – wrzasnął i stanął przed nimi. Tamtych trzech spojrzało po sobie. Nie spodziewali się, że blondyn nie jest sam. – Nie róbcie mu krzywdy… - szepnął brunet i na widok groźnych mięśniaków zrobił się nieco potulniejszy.
- Widzisz młody – zwrócił się do niego jeden z łysych. – Tak się składa, że tak czy siak, musimy go sprzątnąć. – zaśmiali się, jakby opowiedzieli jeden z najzabawniejszych dowcipów. Jednak Tao nie rozumiał, co jest w tym tak śmiesznego. Patrzyła na Krisa, który próbował podnieść się z ziemi, a na jego twarzy malował się grymas bólu. Brunet czuł, jak jego serce przeszywa ból, ból bezsilności. Co ma zrobić? Nie może pozwolić, by go zabili. Yi Fan musiał żyć.
- Jest nam to winny, więc spadaj i nie zawracaj nam głowy. – warknął drugi, stojący najbliżej Krisa, uśmiechnął się i kopnął podnoszącego się blondyna w brzuch. Kris jęknął i upadł z powrotem na ziemię.
- Błagam! Zostawcie go! – krzyknął Tao, ale widząc, że nic to nie daje, a jeden z nich ponownie mierzy do niego z metalowego pręta rzucił się biegiem i zasłonił Krisa własnym ciałem. - Nie róbcie mu krzywdy… - jęknął niemalże przez łzy.
- Spadaj gówniarzu! – jeden z nich, ten najwyższy złapał Tao za włosy i odrzucił na bok.
- Zostawcie go… - wydukał Kris, który ponownie próbował wstać. Mężczyzna trzymający metalowy przedmiot zaczął przyglądać się spoglądającej na siebie dwójce i nagle zaczął się śmiać.
- Nie mów mi, że wy… - wycedził przez śmiech.
- Co ci do tego? – rzucił opryskliwie Yi Fan i wypluł trochę krwi.
- No to jeszcze lepiej. Twój kochaś popatrzy sobie, jak giniesz. – w tym momencie wyjął pistolet spod kurtki i wymierzył do Krisa.
- Nie! – krzyknął Tao, a jego głos zadzwonił im aż w uszach. – Mnie zabijcie! Mnie! – krzyczał, a po jego policzkach spływały łzy. – Mnie, nie jego… – zasłonił sobie oczy i skulił się. Wszyscy trzej wymienili między sobą znaczące spojrzenia.
- W sumie… Co to za różnica? – rzucił jeden z nich. – Zabierzemy mu coś cenniejszego.
- Nie! Nie słuchajcie go! – Kris za wszelką cenę próbował wstać, jednak ból ograniczał jego ruchy. – Tao… - jęknął ze łzami w oczach.
- Kris, tak jest dobrze. – Tao uśmiechnął się spokojnie. – Nie martw się, ja się już nie boję. Ty też nie powinieneś…
- Co Ty wygadujesz?! – krzyknął blondyn i zmusił się do przesunięcia się bliżej młodszego.
- Zginę za Ciebie. To w porządku, w końcu coś dla Ciebie zrobię. – Tao mówiąc to, wyglądał tak spokojnie, naprawdę się nie bał. Uśmiechał się delikatnie do lustrującego go wzrokiem Krisa. – Kocham Cię… - szepnął. Oczy Krisa przysłoniły łzy, a w tym czasie po całym lesie rozległ się strzał. Yi Fan otworzył szeroko oczy, które po chwili ponownie zalały się łzami, które teraz spływały po jego policzkach.
- Zapamiętaj sobie tą noc, Yi Fan. Drugi raz nie będziesz miał tyle szczęścia. – jeden z nich zaśmiał się, wsiedli do samochodu i odjechali w przeciwnym kierunku. Kris doczołgał się do leżącego na trawie Tao. Odwrócił go przodem do siebie i zamknął oczy zalewając się łzami.
- O jakim szczęściu ty mówiłeś… sukinsyny! – wrzasnął – Tao… - łkał przytulając do siebie wiotkie ciało chłopaka. – Coś Ty narobił…

Remember how you saved me now,
From all of my wrongs.
This is no time to be alone, alone,
I won’t let you go…

Jason Morrison – I Won’t Let You Go.

niedziela, 7 kwietnia 2013

Crazy Friendship.


Tytuł: Crazy Friendship.
Paring: HunHan
Rodzaj: Komedia, Romans
Długość: One shot
Rating: NC-17



Była niedziela. Słońce wisiało wysoko na niebie ogrzewając moją twarz swoimi promieniami. Jak co tydzień o tej porze, leżałem na balkonie, na kocu z książką w rękach i umownie czytałem setny raz tą samą książkę, co jakiś czas przerzucając strony, by nie stało się podejrzanym dla przypadkowych obserwatorów to, że wciąż jestem na tej samej stronie. Tak naprawdę przyglądałem się grającemu w tenisa przyjacielowi. Lubiłem to robić, ponieważ uwielbiałem patrzeć na to, jak teatralnie robi kroki goniąc za uciekającą mu lotką. Wyglądało to z góry zabawnie jak i uroczo. Robiąc taneczne kroki nie patrząc pod nogi tracił równowagę i upadał. Grający z nim Chanyeol śmiał się donośnie z każdą kolejną wpadką starszego przyjaciela. Oparłem brodę na dłoniach i wpatrywałem się w biegnącego Luhana za wysoko podaną lotką. Lotka mu uciekła i wpadła do basenu, w którym na materacu leżał Kai z okularami przeciwsłonecznymi na głowie. Patrzący w niebo Lulu dostrzegł mnie i szeroko się uśmiechnął.
- Hunnie! – krzyknął radośnie, a jego kojący moje uszy głos odbił się echem kilka razy w mojej głowie. -Chodź zagrać! – pokiwałem przecząco głową. Ja i tenis? Życie wam nie miłe? – Oj no chooooodź! – pisnął. No co miałem zrobić, no? Wstałem, zamknąłem książkę i wróciłem do pokoju. Odłożyłem ją na półkę, zszedłem na dół i włożyłem na nogi adidasy. Kiedy zobaczył mnie wychodzącego do ogrodu podbiegł do mnie i rzucił mi się na szyję.
- Już myślałem, że nie zejdziesz! – pokazał mi język i spojrzał w stronę swojego przeciwnika. – Zamień się z Chanyeolem. Chcę teraz zagrać z Tobą.
- Ale… Lulu… Nie wiem czy to dobry ppo..
- Oj nie marudź, tylko weź to od niego i graj. – pchnął mnie w stronę rapera i zaczął podskakiwać w miejscu robiąc co jakiś czas pół obrót. Ale ja mu naprawdę nie chcę zrobić krzywdy…
- Ale Luhan, ja nie umiem grać. – jęknąłem.
- To ja Cię nauczę! – krzyknął. – Spróbuj odebrać teraz lotkę!
Podrzucił ją do góry, a mój wzrok powędrował jej śladem i zanim się obejrzałem dostałem z niej w nos. No pięknie… Żeby tego było mało… Upadłem! Brawo Sehun, oby tak dalej… Luhan podbiegł do mnie i zaczął głaskać moją twarz.
- Hunnie! Nic Ci się nie stało?! Ja nie chciałem! – o mało z rozpaczy nie zalał się łzami. Wziął moją twarz w dłonie i spojrzał mi prosto w oczy. – Ja nie… - nie wiedziałem, czy przestał mówić, czy ja przestałem go słyszeć, ale to była niesamowita chwila. W końcu potrząsnąłem nerwowo głową. „ co ja robię?!” skarciłem sam siebie. Nie mogę przecież przez własną głupotę stracić przyjaciela. Oboje odsunęliśmy się od siebie mierząc się delikatnie wzrokiem.
- Może i masz rację… Nie grajmy w tenisa. – mruknął Luhan i odłożył paletkę i lotkę na stolik. Wziął mnie za rękę i skierował swoje kroki w stronę domu. Wszedł ze mną do naszego pokoju i posadził mnie na łóżku. Wtedy wszystko się zaczęło… Znowu zaczął wykłócać się o to samo…
Czasami było tak dobrze, a niekiedy znowu mu coś odbijało i przestawał być normalnym chłopakiem. Dzisiaj kłócił się o mózg swoich... figurek. Ale postanowiłem tym razem nie dać za wygraną. Przecież ile można?! Ja rozumiem, on lubi mieć rację, ok. Ale żeby od razu aż do tego stopnia. No co za… BABOK ! Siedzi nad tą swoją kolekcją poustawianych na trzech półkach regału figurek i się będzie ze mną kłócił, że te plastiki mają rozum jak człowiek. Ba, żeby to były chociaż normalne, zwykle . Ale nie, to są zboczone figurki! W dodatku takie, które chodzą, rozmawiają z nim i muszą być karmione, witaminkami. Boże... Widzisz i nie grzmisz. Tak samo jak ich zakichany właściciel!

- Aaaaaaaaaa…. psik !
- Zdrowie. – rzuciłem słysząc kolejny raz kichnięcie Luhana. Zamrugał do mnie kilka razy i zrobił maślane oczka. Tak. Pan zakichany był tym razem dosłownie… zakichany.  Mamo, za jakie grzechy? Czym sobie zasłużyłem? Byłem grzeczny w tym roku… Nawet ograniczyłem się w deptaniu Kaia… Więc dlaczego każesz mnie w ten sposób ?
Opadłem bezwiednie na łóżko myśląc o tym, jak zapomnieć o obecności Lulu i po prostu zasnąć. Ale nie, bo co?
- Hunnie? Huuuuunnie! – jęczał. Otworzyłem delikatnie jedno oko, by zobaczyć co ten blond robaczek robi. Siedział dalej po turecku na fitted carpet, ale tym razem odwrócony do mnie przodem i czekał. Nie otrzymując mojej reakcji rozwrzeszczał się chyba na pół dormu…
- Huuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuunnnnnnnnnnnnnnnnnniiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiieeeeeeeeeeeeeeeeeeee ! – podskakując do tego w dziwny sposób… coś jakby Cross Gene w teledysku do La Di Da Di…
- No co no słucham Cię przecież! – ożywił się i stanął na baczność. Podbiegł do mnie w podskokach niczym jelonek bambie i oparł się na udach.
- Kochaj mnie. – szepnął radośnie.  Kochaj mnie… Ale wymyś… ŻE CO ON POWIEDZIAŁ!?
- CO? – powtórzyłem na głos. No chyba go coś boli… Sory… Jego chyba zawsze coś boli w takim razie..
- No… Kochaj mnie… - powtórzył w zwolnionym tempie.
- I że niby przepraszam co Ty przez to rozumiesz? Bo bardzo mnie to interesuje.
- Głupku… - chłopak przewrócił oczami. – Kubek mleka chcę ! Ile razy mam to powtarzać? – kubek… co? .. że co?! Przecież… ale…. On powiedział…. Eeeeeeeeeee…… Ale przecież słyszałem ! Powiedział ‘kochaj mnie’ ! No przecież słyszałem. ;__________;  W tym momencie moje wewnętrzne ja rzuciło się na łóżko i zaczęło fikać nogami i rękami płacząc i krzycząc. To już z nim jest coś nie tak, czy ja mam już przez niego chory umysł?  Albo raczej słuch… No. Ale co jest w tym najgorsze? Że nie ważne jakie bzdury wygaduje, ja zawsze potrafię to znieść. Mimo, że bardzo często nic z tego nie rozumiem, to po prostu mimo „piany na ustach” potrafię to wszystko przemyśleć. Jestem szalony? Czy może jednak on jest naprawdę jakiś inny? A może po prostu… To przez to, że go kocham? Potrafię wybaczyć mu największą głupotę jaką powie, czy zrobi… Kocham go. Całym sercem. I czasami są takie momenty, gdy mam ochotę go…
- Hunnie, co powiesz na mały seks? – gdy usłyszałem te słowa wypowiedziane z jego ust myślałem, że się przesłyszałem. Mój idealny, spokojny przyjaciel proponuje mi właśnie współżycie? Czy już mi spazmowało mózg, czy on naprawdę to powiedział? Byłem pewien, że to znów mój chory umysł plecie mi figle.  Jednak tym razem było inaczej…
Przyglądałem mu się jeszcze przez chwile. Luhan zdjął bluzę i przewiesił przez krzesło. Nawet w takiej chwili musi być takim pedantem? Podszedł do mnie i pocałował mnie delikatnie, po czym usiadł mi na kolanach w rozkroku, objął za szyję i wpił się we mnie swoimi miękkimi ustami. Przez chwilę miałem wrażenie, że to sen, albo że po prostu już nawet mi na oczy padło. Ale przecież to czułem! Czułem na sobie jego dotyk i jego pełne usta… Nigdy nie sądziłem, że ta urocza istota będąca moim najbliższym przyjacielem odwzajemnia moje uczucia… Ale chwilunia… Jakie uczucia? Myślałem, że to wszystko ogranicza się tylko do mojej głowy, wyobraźni… Dlaczego nie protestuję na to, co on robi?
- Jestem gejem?
- Jesteś gejem. – usłyszałem w odpowiedzi.
- Ja to na głos powiedziałem?
- Powiedziałeś. Jesteś gejem, ale tylko przy mnie. – odparł mi Luhan i wrócił do całowania mojej szyi. Przez chwilę błądził dłonią po moich plecach. Po chwili poczułem jak rozpina rozporek moich spodni. Wsunął w nie swoją dłoń i delikatnie zaczął masować mnie przez cienki materiał moich bokserek. Poczułem jak twardnieje i powoli się budzi. Odchyliłem głowę w tył i zacząłem oddychać przez rozchylone usta. Luhan całował moją szyję i co jakiś czas przygryzał moje ucho.
I nagle spotkałem się z rozczarowaniem. A jakim? Przestał. Otworzyłem oczy i spojrzałem na niego z wyrzutem. Luhan wstał i stojąc przede mną uśmiechnął się i rozpiął swoje spodnie. Wziął mnie za ręce i pociągnął w stronę łóżka. Odrzucił jeden rąbek kołdry na bok.. Wciągnął mnie na nie i złapał za moją koszulkę. Zdjął ją ze mnie, sam też zdjął swoją. Okrył nas jedwabną białą kołdrą i pocałował mnie w usta. Zaczął muskać dłońmi mój tors i bawić się językiem moim sutkami. Sięgnął do mojej bielizny i wsunął tam dłoń. Zrobiło mi się gorąco, przesunąłem więc opuszkami palców po jego plecach i złapałem za jego pośladki zaciskając na nich ręce. Luhan zsuwał się niżej. Podniosłem się na łokciach i wpatrywałem w to, co robi. Całując mój brzuch zabrał się za zsuwanie moich bokserek. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się zadziornie. Przesunął językiem po mojej męskości i wziął go do ust. Opadłem bezwładnie na poduszkę i poczułem jak wszystko się we mnie gotuje. Jedną dłonią masował jego nasadę, a język zabawiał się muskając jego czubek.. Po chwili poczułem, jak wszystko we mnie wzbiera, a fala gorąca zaczęła mnie w sobie topić. Nawet się nie zorientowałem, kiedy Luhan zdjął swoją bieliznę. Pocałował mnie namiętnie i już po chwili czułem ból. Wydałem z siebie głośny okrzyk. Poczułem go w sobie. Każdy jego najmniejszy ruch byłem w stanie idealnie odczuć. Wbiłem paznokcie w jego uda i próbowałem skupić się na rytmice naszych oddechów, a nie na jękach które z siebie wydawałem. Kiedy nasze mięśnie nieco się rozluźniły Luhan przyspieszył swoje ruchy i zwiększył ich głębokość. Miałem wrażenie, że jestem bliski ekstazy.. Ugryzł mnie w ucho, zabolało, ale ten ból tylko podkreślił rosnące we mnie podniecenie. Luhan z każdym kolejnym ruchem sapał coraz szybciej. Czułem na sobie jego oddech, co sprawiało mi kolejną przyjemność. I wtedy to poczułem. Poczułem jak zalało mnie jego ciepłe nasienie, a zaraz po tym sam szczytowałem głośno oddychając. Opadł na poduszkę obok mnie i złożył czuły pocałunek na moich ustach.
- Dziękuję… - wyszeptał. Poczułem nieopisaną radość. Już dłużej nie musiałem tłumić w sobie tych uczuć. Mogłem być o nie spokojny… Tylko pytanie…  Jak to teraz będzie wyglądać? On nadal będzie tak świrował? Nadal będzie tym niby niczego nieświadomym Luhanem, który od czasu do czasu potrafi nieźle dorzucić do pieca? Chociaż… W sumie fakt, że Luhan ma jakby dwa oblicza, rajcował mnie. Był to Luhan dla wszystkich, no i Luhan dla mnie. Tego drugiego kochałem z podwójną siłą i byłem gotów znieść wszystko za takie chwile, jak ta...