piątek, 10 maja 2013

What the hell with us.


Tytuł: What the hell with us.
Paring: ChanBaek
Długość: Chaptered
Rodzaj: Dramat, Romans,Psychologiczny, Kryminał
Rating: G, NC-17







Rozdział 2.


Nie wiem, czy dobrze zrobiłem wracając tutaj. Może miałem zostać w domu i nigdy tu nie wracać? Nie potrafię odpowiedzieć sobie na to pytanie. Ale jednego jestem pewien. Miałem mętlik w głowie i nie potrafiłem go w żaden sposób poukładać. To wszystko było zbyt pokręcone, skomplikowane. Wiem, byłem świadomy tego, że sytuacja sprzed roku bez wahania może się powtórzyć, bądź może być jeszcze gorzej. Ale mimo wszystko go kocham i nie potrafię zostawić go w takim stanie. Chciałem i starałem się zrobić wszystko, aby udowodnić mu, że może mi wciąż ufać. Miałem nadzieję na lepsze jutro… Ale jednak okazało się, że to wszystko jest jeszcze bardziej pogmatwane niż mogłem to sobie wyobrazić…
- Channie? Gdzie jest moja… - wparowałem do jego pokoju bez pukania, nigdy tego nie robiłem, po prostu wchodziłem. Zamarłem. – Co Ty wyprawiasz?!
- Puka się. – warknął przez zaciśnięte zęby, którymi ciągnął pasek od spodni, zaciśnięty na swoim lewym przedramieniu. W prawej ręce trzymał strzykawkę, a niedaleko leżała mała, srebrna łyżeczka i  zapalniczka… - Wyjdź. – mruknął i pociągnął energicznie za koniec paska od spodni, ściskając mocniej rękę. Zrobiło mi się słabo…
- Zwariowałeś?! – jęknąłem. – Chanyeol, myślałem, że mamy…
- Powiedziałem wyjdź! – wrzasnął rzucając we mnie pęczkiem kluczy, które leżały na szafce nocnej. Zrobiłem unik, zmierzyłem go wzrokiem i poczułem jak do oczu napływają mi łzy, a mój organizm ogarnia złość. Zacisnąłem pięści i wyszedłem trzaskając drzwiami. Wybiegłem przed kamienicę ciężko oddychając. Pochyliłem się i oparłem się rękoma o swoje nogi próbując się uspokoić. Podniosłem głowę i zawiesiłem wzrok na oknie jego pokoju. Usiadłem na progu opierając się bezsilnie o drzwi. Wciąż miałem przed oczami Chanyeola ze strzykawką… Czy on jest świadomy tego, co robi? Długo  to już tak ciągnie? Poczułem ogarniający mnie strach paraliżujący moje ciało. Podołam temu? Nadal jestem na tyle silny, żeby stawić temu ponownie czoło? Skąd znajdę tyle siły, skoro źródło, z którego je czerpałem kiedyś zniknęło? Ukryłem twarz w dłoniach i wypuściłem ciężko powietrze. Ulica była pusta, postanowiłem przespacerować się po mieście. Chciałem być jak najdalej od tego miejsca. Miałem do niego żal. Myślałem, że choć jednej obietnicy dotrzyma…
Usiadłem na ławce w parku, przy fontannie i patrzyłem na tryskającą w niej wodę. Chodziłem bez celu przez kilka godzin po całym centrum i chodziłbym tak dłużej, gdyby nie to, że byłem zmęczony i naprawdę potrzebowałem odpocząć. Wróciłem więc do domu…
Kiedy wszedłem do mieszkania poczułem zapach smażonego kurczaka i zajrzałem do kuchni. Chanyeol stał przy kuchence i nucił coś pod nosem. Taki był z siebie dumny? Rzeczywiście, jest z czego…
Gdy zobaczył mnie w drzwiach, uśmiechnął się szeroko i podbiegł do mnie, by się przytulić. Odsunąłem się. Spojrzał na mnie pytająco.
- Obiecałeś. – mruknąłem i wyszedłem do salonu. On jednak poszedł za mną.
- Dlaczego po prostu nie możesz odpuścić?! – krzyknął za mną.
- Ja?! – wyprowadził mnie z równowagi.  – Mam odpuścić? Odpuścić i patrzeć jak chłopak, którego kocham zabija w sobie każdą iskrę życia?! – warknąłem. – Rok temu przysięgałeś mi, że już nigdy, nigdy nie ruszysz tego świństwa!
- Wielkie mi rzeczy… - wywrócił oczami.
- Kłamca. – skwitowałem. – Z resztą czego się spodziewałem… Tak obiecywałeś, a ja Ci uwierzyłem.
- To było dawno i nieprawda. – warknął. W tym momencie miałem dość.
- Tak? W takim razie – przez chwile analizowałem to, czy powinienem to mówić, ale to jakoś wyszło samo przez się. – W takim razie to, co było między nami też było dawno i nieprawda.
Wziąłem swoją kurtkę i ruszyłem w stronę drzwi.
- Nie wyjdziesz! – rzucił za mną w złości.
- A właśnie, że wyjdę! Patrz! – krzyknąłem. Złapałem za klamkę, nacisnąłem ją i zdążyłem przekroczyć próg tylko jedną nogą, ponieważ poczułem silny uścisk na swoim nadgarstku. Chanyeol szarpnął mnie w tył.
- Powiedziałem przecież – wycedził przez zaciśnięte zęby – że nie wyjdziesz… - zacisnął ręce na moim nadgarstku jeszcze bardziej.
- Puść. To boli… - wyszeptałem krzywiąc się, a on… zamrugał kilka razy, po czym rozluźnił uścisk. Byłem pewien, że on to zignoruje, albo ściśnie moją rękę jeszcze bardziej…
- Nie wychodź… - wydukał.
- Dlaczego? – spytałem.
- Po prostu. Nie wychodź. Nie możesz.
- Nie mogę… - powtórzyłem. – Dlaczego? Zabronisz mi? – spytałem z lekką ironią w głosie. Było mi już teraz wszystko jedno, czy mnie uderzy czy nie.
- Bo… - spuścił wzrok i puścił moją rękę. Patrzyłem na niego i czekałem, aż wreszcie zbierze się w sobie i powie to, z czym właśnie walczył. – Nie możesz. I tyle.
- I tyle? – powtórzyłem. Pokręciłem głową i ruszyłem ku wyjściu.
- Nie! Stój! – krzyknął za mną i ponownie złapał mój nadgarstek. Zrobił to jednak delikatnie i spokojnie. Spojrzałem na niego.
- Dlaczego?
- Bo… - zawahał się. – Bo bez Ciebie jestem nikim…
Patrzyłem mu w oczy i czułem ból. Ból, który przeszywając moje ciało zostawiał w nim odłamki szkła, które niemiłosiernie wbijały się w jego wnętrze i raniły przy każdym choćby najmniejszym ruchu. Rozrywało mnie od środka, a ja nie wiedziałem co mam z tym zrobić. Nie miałem sił z tym walczyć. Nie dziś. Nie tej nocy. Nie z nim.
Wysunąłem rękę z jego uścisku i ponownie otworzyłem drzwi.
- Baekhyun… - jęknął.
- Idę się przejść… - szepnąłem – zaraz wrócę… - dodałem po chwili. Spojrzałem na niego i wyszedłem. Gdy tylko zamknąłem za sobą drzwi, osunąłem się po ścianie i ukryłem twarz w dłoniach.
- Dam radę… - szepnąłem sam do siebie. – Dam sobie radę. Zawsze daję…
Zawsze to powtarzałem, gdy miałem jakieś problemy. Jednak tym razem sam nie wierzyłem w prawdziwość tych słów.
Siedziałem tak jeszcze przez dłuższą chwilę myśląc nad tym, co dalej. Wstałem w końcu, otrzepałem się i właśnie chciałem nacisnąć na klamkę. Jednak drzwi same się otworzyły, a w nich pojawiła się sylwetka spiętego Chanyeola, który był gotowy do wyjścia. Spojrzałem na niego, a on wyraźnie się rozluźnił. Wpuścił mnie do środka i zamknął drzwi. Stał tak i przyglądał mi się przez moment.
- Nie chciałeś gdzieś wyjść? – spytałem zdejmując buty.
- Nie… Już nie… Martwiłem się. – szepnął. – Długo Cię nie było…
- Channie… Nie było mnie z jakieś pół godziny. – uśmiechnąłem się blado.
- Nie prawda. – zaprzeczył, a ja automatycznie zacząłem szukać wzrokiem zegarka. – Nie było Cię ponad godzinę. – mruknął. Odnalazłem tykający przedmiot wiszący nad drzwiami do kuchni. Rzeczywiście, miał rację. Nie było mnie dość długo. To znaczy, że spędziłem ponad godzinę na siedzeniu na korytarzu?
- Straciłem poczucie czasu… - poczułem się dziwnie. Nie miałem pojęcia co mam mu powiedzieć… Nie mogłem go przeprosić, bo w sumie na to nie zasłużył. – Idę pod prysznic. – mruknąłem i udałem się do łazienki.
Wszedłem pod prysznic i pozwoliłem zimnemu strumieniowi wody uderzyć w moje zmęczone ciało. Martwił się o mnie? Od kiedy? Nie. Nie powinienem tak mówić… Nie wiem tego, co naprawdę siedzi w jego głowie. Wziąłem prysznic i wróciłem do salonu wycierając włosy ręcznikiem. Chanyeol siedział na kanapie wpatrując się w dywan. Kiedy usłyszał, że idę ożywił się i wstał na równe nogi. Zatrzymałem się i spojrzałem na niego. Nie był wściekły, ani nawet zły. Był… przygnębiony?
- Możemy chwilę porozmawiać? – spytał spokojnie. Wpatrywałem się w niego jeszcze przez chwilę, w końcu podszedłem i usiadłem na kanapie. Zajął miejsce obok mnie, siadając przodem do mnie. Spuściłem wzrok i czekałem na jego ruch. Chciał pogadać, to niech mówi. Chętnie posłucham.
- Ty… - zerknąłem na niego kątem oka. Był naprawdę przygnębiony, a na jego twarzy malowało się zmartwienie. – Ty naprawdę uważasz, że to między nami… - spauzował. – że to dawno i nie prawda?
- Ja… - zaskoczył mnie. Naprawdę wziął to do siebie? – Ja… po prostu… myślę, że jest inaczej. Na pewno jest inaczej, niż kiedyś. Może nasze uczucia się nie zmieniły, ale traktujemy siebie nawzajem z dystansem. I…
- I…? I co? – ponaglał mnie. Nie lubiłem tego, bo zaczynałem zapominać co chciałem powiedzieć…
- I myślę że… Straciliśmy wspólny język.. – wydukałem i zacząłem bawić się swoimi dłońmi. Zawsze to robiłem, kiedy zaczynałem się czymś denerwować…

***

- …Ale czy Ty nie rozumiesz, że tylko w ten sposób możemy coś z tym zrobić? – spytałem z nadzieją, że tym razem mnie zrozumie. – Tylko dzięki temu będzie nas stać na wyrwanie się z tej dziury.
- Chyba doszczętnie Cię porąbało. – warknął.
- Ale jeśli skończę studia, dostanę dobrą pracę… Będziemy mogli się stąd wynieść i zacząć wszystko na nowo…
- Chyba nie myślisz, że Ci pozwolę wyjechać? – rzucił.
- Ja.. Jak to… Pozwolisz? – powtórzyłem. – A co Ty masz mi do pozwalania? Nie jestem Twoją własnością! – oburzyłem się.
- Wydaje mi się, że nie masz racji. Jestem co do tego innego zdania… - zamruczał zbliżając się do mnie i patrząc mi prosto w oczy.
- Chyba za dużo sobie wyobrażasz! – rzuciłem i odsunąłem się od niego. Zmierzył mnie wzrokiem marszcząc czoło.
- Chcę to zrobić dla Ciebie. Dla nas! Tak będzie o wiele lepiej! – ciskałem w niego słowami. Chciałem zrobić wszystko, żeby mnie zrozumiał. Dlaczego nie mógł tego pojąć? – Uwolnisz się od Drake’a. Będzie lepiej… - ostatnie słowa wypowiedziałem znacznie ciszej. Chanyeol wyglądał dziwnie, nienaturalnie. Jakbym rozmawiał z zupełnie inną osobą.
- Nie zgadzam się. – mruknął odwracając się w stronę stołu, na który wcześniej odstawił butelkę z piwem.
- Ale o co Ci chodzi?! Pojadę! Pojadę i pomogę nam z tego wyjść!
- Nigdzie nie pojedziesz! – ryknął. Odwrócił się na pięcie i odmachnął się w moją stronę. Wycelował idealnie. Znowu to zrobił. Upadłem. Poczułem ból przeszywający moją szczękę i smak krwi w ustach. Sięgnąłem do nich ręką i przetarłem wierzchem dłoni wargi wycierając cieknącą z nich stróżkę krwi. Chanyeol stał nade mną i patrzył się na mnie bez żadnego wyrazu twarzy. Serce waliło mi jak oszalałe, a w głowie pulsował ból wymieszany ze złością i strachem. Miałem dość.
- Nigdzie nie pojedziesz. – rzucił i wyszedł na balkon.
Wstałem na równe nogi, zmroziłem miejsce, w którym zniknął wzrokiem i podszedłem pospiesznie do szafy. Wyjąłem spod łóżka walizkę i zacząłem wrzucać w nią swoje rzeczy. Spieszyłem się, aby mój prywatny dręczyciel nie rozmyślił się i nie postanowił sprezentować mi swojej pełnej siły. Zapiąłem zamek błyskawiczny i wybiegłem na korytarz. Ubrałem buty, kurtkę, telefon włożyłem do kieszeni. Cichutko wszedłem do salonu i zostawiłem mu na stole kartkę złożoną na pół i mój komplet kluczy do mieszkania. Wyprostowałem się, spojrzałem w stronę balkonu i wypuściłem ciężko powietrze. Szybkim krokiem opuściłem kamienicę i kierowałem swoje kroki na przystanek autobusowy. Była dość późna godzina, ale autobus, na który czekałem był ostatnim, który wracał do miasta. Wsiadłem do niego i oglądając się za siebie odjechałem. W mieście wsiadłem do taksówki, która zabrała mnie na lotnisko, gdzie czekał już na mnie zarezerwowany telefonicznie bilet…
Zacząłem żałować swojej decyzji dopiero po przylocie do Londynu. Ale wtedy było już za późno, a moja siostra zabroniła mi wracać widząc moje siniaki i rozciętą wargę. Wmawiała mi, że tak będzie dla nas obu lepiej… Uwierzyłem jej wmawiając sobie, że ona naprawdę ma rację.
Nie miała. Było coraz gorzej, ale nauczyłem się oszukiwać samego siebie, co pozwalało mi dalej normalnie funkcjonować. Zmieniłem nawet numer telefonu, wszystko, by odciąć się od tamtego świata..
Do pewnego czasu nawet zaczęło działać. Aż w końcu tamtego dnia, dostałem ten list. Od niego. Do mnie. Dla mnie. Tęsknił. Przepraszał. Żałował. A ja byłem głupi. Bo mu wtedy uwierzyłem. Znowu tracąc dla niego głowę. Czy żałuję? Nie. Czy go kocham? Z całego serca.

***

- Mogę… Cię o coś spytać? – wyszeptałem nie podnosząc wzroku.
- O wszystko. – odparł po chwili. Miałem nadzieję, że to właśnie teraz jest tak chwila szczerości, którą tak trudno było od niego uzyskać…
- Dlaczego… - podniosłem na niego wzrok i wbiłem go w jego czekoladowe tęczówki. – Dlaczego wtedy nie chciałeś mnie puścić? Nie chciałeś mi pozwolić wyjechać?
Chanyeol zmarszczył czoło i spuścił wzrok. Czyżbym jednak zadał nie to pytanie, które powinienem? Rudzielec wziął głęboki wdech i ciężko wypuścił powietrze z płuc.
- Po prostu… - usłyszałem po chwili. – Po prostu myślałem, że jak wyjedziesz, to już nie wrócisz… Że zostawisz mnie całkiem samego z tym wszystkim, a ja wtedy zaprzepaszczę wszystko nad czym tak ciężko pracowaliśmy… Nad czym Ty… pracowałeś…
To był coś poniżej pasa. A najgorsze w tym wszystkim było to, że sam go sobie zadałem. Wyjeżdżając tamtej nocy spełniłem jego obawy… Bał się, że go zostawię wyjeżdżając na studia… Nie pozwolił mnie, a ja tym czasem zostawiłem go. Zostawiłem go, jak małe dziecko zabawkę, z której już wyrosło. Poczułem się okropnie. Jednak to ja byłem tym najgorszym. Takie miałem odczucie tego wieczoru. Naprawdę go wtedy zostawiłem. To było najgorsze, bo mogłem wtedy zrobić… A ja to tak po prostu zrobiłem… Spakowałem się i wyszedłem bez pożegnania, zostawiając go z kartką i kluczami. Miałem ochotę strzelić sobie w łeb…
Patrzyłem na niego i na jego smutne oczy. Zaćpane oczy. Znowu wziął, prawda? Ale nie miałem zamiaru teraz tego wyciągać na wierzch. Potrzebował mnie, a nie pustego mieszkania, butelki alkoholu i dragów… Potrzebował mnie, tak dawno mnie potrzebował, a mnie nie było…
Nie wiem, co mną wtedy kierowało. Po prostu… Przyssałem się do jego ust i zapomniałem o wszystkich wydarzeniach dzisiejszego dnia.
Oderwaliśmy się od siebie. Chanyeol zmierzył mnie wzrokiem i pchnął energicznie na łóżko. Rudzielec uśmiechnął się zadziornie i zwinnym ruchem wszedł na łóżko. Zawisł nade mną opierając się na wyprostowanych rękach. Jego oczy błyszczały w świetle lampki nocnej, którą właśnie zgasił. Oblizał wargi i przylgnął do moich ust łącząc nas w namiętnym pocałunku. Serce łomotało mi jak szalone, a całe moje ciało zalała fala gorąca, której już nie potrafiłem opanować.
*
Kołatanie mojego serca odbijało się od ścian, zupełnie jak nasze przyspieszone oddechy. Przewrócił się na bok, podparł głowę na ręce i spojrzał na mnie, co wywołało u mnie rumieniec. Zaśmiał się i przesunął wierzchem dłoni po moim policzku, zahaczając o usta.
- Właśnie tego było mi dzisiaj potrzeba… - wymruczał mi do ucha. Spojrzałem na niego spokojnym już wzrokiem. – Wiesz… kocham Cię. – dodał po chwili, pocałował mnie i poszedł do łazienki.

***

Wszystko wydawało się być tak niemożliwym, tak wspaniałym. Chanyeol i ja, znowu razem. Znowu dane mi było poczuć jego bliskość… Wydawało mi się, że już nigdy tego nie doświadczę. Leżałem i wpatrywałem się w drzwi, za którymi zniknął chwilę temu, które otworzyły się na oścież, a w nich stanął on z twarzą bez wyrazu. Chanyeol wydawał się być obojętny, lecz pod warstwą lodu ukrywał swoistą czułość i ciepło. Dokładnie tego rodzaju osobowość potrafiłem zaakceptować. Z resztą… I tak mimo wszystko dalej będę go kochał. Choćby nie wiadomo jakie głupstwo by zrobił.
- Biorę morfinę. – mruknął. Dlaczego teraz? Channie powiedz, dlaczego teraz mi to robisz? Dlaczego musisz poruszać ten temat właśnie teraz? W tak idealnym i można by rzec upragnionym przeze mnie momencie, za którym myślałem, że obaj tęskniliśmy… Ale Ty właśnie zniszczyłeś moją Arkadię…

Usiadł na brzegu łóżka przyglądając się czubkom swoich kapci. Jego głos był słaby, a mimo to zdążył powiedzieć tę najpotworniejszą rzecz. Zbyt potworną, by istniała jakakolwiek szansa na nieporozumienie. Wiedziałem już, że to wszystko to nie sen. Wcześniej naprawdę widziałem go z całym… sprzętem. I teraz powiedział mi tą rzecz. Nie chciałem tego wiedzieć. Pierwszy raz zamiast wyswobodzić go z problemu, ja po prostu chciałem o nim nie wiedzieć. Przynajmniej nie teraz, nie w tak cudownym momencie…
To wszystko, pamiętam to jakby z wczoraj.. Pewnego popołudnia, gdy Chanyeol siedział w jakimś fast-foodzie, przypadkiem spotkał znajomego. Ten cały Li Zhang, z Szanghajskiego Centrum Kontroli.. Nawet tej dziwnej nazwy nie pamiętam.
Wtedy, w Seulu, mieszkał u swoich krewnych i pracował w klinice dentystycznej, w której wykonywał jakieś dziwne prace. Nigdy nie chciałem tego wiedzieć. Może to i lepiej….
Ta dwójka naprawdę dobrze się dogadywała. Dodatkowo przez to, że Chanyeol był wtedy większość czasu sam, znalezienie się w towarzystwie dawnego znajomego go uszczęśliwiało.
Miałem wtedy pracę, udało mi się złapać pół etatu w barze, jako kelner. Rudzielec był na mnie wściekły, bo nie podobał mu się pomysł kelnera w barze przepełnionym pijakami, którzy mogliby mnie zaczepiać i jak to wtedy powiedział… „klepać po tyłku”. Otóż wtedy pokłóciliśmy się o to, ale wiedział, że potrzebujemy tych pieniędzy, więc się zgodził. Bez jego wiedzy znalazłem też ogłoszenie w gazecie, że poszukują kogoś na dzienną zmianę w sklepie.. Więc całe dnie nie było mnie w domu, przychodziłem na dwie, trzy godziny odpocząć i szedłem do baru. Wracałem w środku nocy, gdy on już często spał. Na początku na mnie czekał, siedział tak długo, dopóki nie położyłem się spać. Potem zdarzało się, że nie było go nawet w domu. Na początku martwiło mnie to, bo przecież co mógł robić w środku nocy? Potem jednak postanowiłem nie zwracać na to uwagi.
Dlatego uważam, że kontakt z Li Zhangiem sprawiał mu przyjemność. Mógł liczyć na jego towarzystwo, gdy mnie nie było. Co mnie też nieco wyprowadzało z równowagi, bo ja harowałem jak wół, żebyśmy mieli pieniądze, a on zabawiał się po nocach z kumplem, a w dzień… Nawet nie mam pojęcia.
Widziałem ich kiedyś. Ramię w ramię przechadzali się w kojącej południowej bryzie, rozmawiając o czymś… Potem siadali u nas na balkonie i obserwowali zachód słońca. Świetnie się bawił, a ja patrzyłem na niego z drugiej strony ulicy i zastanawiałem się, co tak naprawdę ich łączy. Widziałem też, że niedaleko od nich, na drodze, pojawiały się blade, młode panie o przesadnym makijażu. Polowały na klientów z kurewskim zacięciem, bez śladu romantyczności.  Na twarzach miały nieszczere uśmiechy, żałośnie pociągały nosami, a piersi ich wyglądały na twarde jak prehistoryczne skamieniałości. Jednakże o nie akurat martwić się nie musiałem. Wiedziałem, że Chanyeol nawet na te panny nie spojrzy. Nie to było obiektem jego zainteresowań, już wtedy to wiedziałem…
Pierwszy raz z zastrzykami morfiny eksperymentował właśnie w tej całej klinice krewnych tego całego jego… „niezawodnego” Li Zhanga. Wtedy właśnie ten jego niezawodny przyjaciel pokazał mu jak robi się te zastrzyki. Li pokazał mu nie tylko to. Zaprowadził go do wielu różnych miejsc… Nielegalne salony gier, cieniste saloniki fryzjerskie, opuszczone magazyny, w których gangi załatwiały swoje porachunki. W tym właśnie punkcie całej tej historii wszystko gwałtownie obróciło się na gorsze. Wcześniej mieliśmy na głowie tylko problemy finansowe, jego pieprzonego brata, który czepiał się każdej błahostki, miałem wrażenie, że przeszkadzało mu nawet to, że oddychamy tym samym powietrzem, no i Chanyeol. Chanyeol i jego agresja. Owszem, to były bolesne doznania. Jednakże bardziej bolały te wewnętrzne, niż siniaki jakie mi nabił… Być może to nam było przeznaczone od początku, nieuniknione od dnia, w którym Chanyeol zeznawał w sądzie przeciwko swojemu ojcu, kiedy po śmierci matki zamknął się w sobie jeszcze bardziej, gdy spotkał mnie w Czerwonym Smoku, gdy jego spocone, bezsilne ciało pochylało się nad moim tej pierwszej nocy… i gdy wyjechałem do Los Angeles. Od tamtej pory nie potrafił otrząsnąć się z urojeń i nieustępliwego pesymizmu. Nie potrafił się od nich odseparować, nie był zdolny określić granicy między nimi a sobą. Umiał tylko żyć i umrzeć w cieniu swojego bezsilnego męskiego organu.
Li się wszystkim wtedy zajął. Pieniądze Chanyeola były wymieniane na kolejne bryłki białego proszku. Nawet nie wiem jak to się stało, ale… Wiedziałem, że to moja wina. Że powinienem wcześniej zauważyć. Nawaliłem. Jednak… Potem przysięgał, obiecał, że już nigdy, nigdy więcej, tego nie zrobi. Więc dlaczego? Dlaczego teraz znowu mi to robi? Znowu każe mi przejść przez to piekło. Dlaczego?
- Ale… - wyrwał mnie z zamyślenia. – Kocham Cię… - wyszeptał, przysunął się do mnie. Nachylił się i wycisnął na moich wargach wilgotny, ciepły pocałunek. Wiedział doskonale jak załagodzić sytuację. W ułamku sekundy zapomniałem o tym, co powiedział mi przed chwilą…