piątek, 21 czerwca 2013

INFORMACJA.



Cześć Kochani~


(c)saviano ϟ


Wiem, wszyscy czekacie pewnie niecierpliwie za następnym rozdziałem. :3 Obiecuję Wam, że zrobię wszystko co w mojej mocy, aby napisać go na wtorek. Ostatnio mam lekką blokadę, nie potrafię się zebrać w sobie, żeby coś napisać... Co mnie strasznie irytuje, ale małymi kroczkami staram się to unicestwić. ;) Poczekacie jeszcze to wtorku wieczora? ;3 Mam nadzieję, że zainteresowanie wciąż jest takie duże..

Pozdrawiam, Noise - głowa Baeka ^^

środa, 12 czerwca 2013

What the hell with us.


Na początek chciałam podziękować Wam wszystkim za wspaniałe, liczne komentarze! ^^ Mile mnie zaskoczyliście. < 3 Cieszę się, że poprzedni rozdział tak bardzo Wam się podobał i że tak wiele osób go przeczytało i pozostawiło komentarze. Dzięki licznym komentarzom, które podbudowują moją chęć pisania mogłam stworzyć kolejny rozdział. Mam nadzieję, że ten również Wam się tak spodoba i także pozostawicie po sobie tak wiele. <3 Dziękuję Wam raz jeszcze, aż się w serduszku ciepło robi, że jest takie zainteresowanie moim drobnym What The Hell. ^^ no cóż... To zapraszam do czytania! ^^ <3
_ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _

Tytuł: What the hell with us.
Paring: ChanBaek
Długość: Chaptered
Rodzaj: Dramat, Romans,Psychologiczny, Kryminał
Rating: G, NC-17




Rozdział 4.


Było wcześnie. Nie miałem w zwyczaju budzić się o tej godzinie. Piąta rano. Tym razem nie mogłem spać. Otworzyłem oczy i przez chwile wpatrywałem się w sufit. Uśmiechnąłem się sam do siebie wspominając wczorajsze wspólne sprzątanie z Chanyeolem. Pierwszy raz okazał jakieś swoje… Zaangażowanie? Pomoc? Eh… Tak rzadko robimy coś razem… A o wychodzeniu gdzieś we dwójkę, to już w ogóle nie wspomnę…
Rudzielec zaczął się wiercić i położył na wznak. Przekręciłem się na prawy bok tak, by móc na niego patrzeć. Oparłem policzek o swoją rękę i przyglądałem mu się uważnie. Spał spokojnie, miarowo oddychając. Dobrze, że chociaż w snach jest spokojny. Mam nadzieję, że tam jego życie wygląda o wiele lepiej, jest prostsze.. Lżejsze… Przeczesałem włosy palcami i ostrożnie wstałem, by zrobić mu śniadanie i samemu wypić kawę.
Robiąc kanapki przemknęło mi przez myśl, by ponownie poszukać pracy. Musimy z czegoś żyć. Jak na razie Chanyeol ma skądś pieniądze, ale skąd, to nie wiem i w sumie nie wiem czy chcę o tym być poinformowany… Zaparzyłem kawę, postawiłem wszystko na tacce i ruszyłem w stronę sypialni. Na drodze stanął mi Channie. Zmierzył mnie wzrokiem i blado się uśmiechnął.
- Gdzie z tym idziesz? – spytał zadziornie. Zmieszałem się nieco i nagle oprzytomniałem, że pomysł z podaniem mu śniadania do łóżka byłby żałosny.
- Do salonu. – odpowiedziałem pospiesznie i skręciłem do wspomnianego pomieszczenia. Chanyeol podążył za mną i usiadł na dywanie, jak to miał w zwyczaju. Uśmiechnąłem się na widok jego sposoby jadania śniadań. Zawsze tak jadł, nie lubił siedzieć normalnie przy stole podczas jedzenia kanapek.
- Smacznego. – rzucił i zabrał się do jedzenia. Jest w dobrym humorze… Więc dlaczego by nie…
- Chciałbym znaleźć pracę. – burknąłem pod nosem, na co rudzielec zaczął się krztusić.
- Słucham? – uniósł brwi ku górze i spojrzał na mnie zaskoczony.
- No… pracę… chcę iść do pracy… - zacząłem i wbiłem wzrok w moje delikatne dłonie, o które ostatnio przestałem tak dbać, gdyż było mi szkoda pieniędzy na kremy i tego typu bzdury.
- Myślałem, że mamy to za sobą. – mruknął. – Nie będziesz szedł do żadnej pracy. – uciął.
- Ale Chanyeol! – jęknąłem. – Znowu to samo… Wiesz dobrze, że potrzebujemy pieniędzy, a tajemniczy sposób, w jaki je zdobywasz przestał mi się podobać.
- Nie ma mowy. – parsknął. – Nie będziesz chodzić do pracy. – wstał z miejsca i ruszył w stronę korytarza.
- Zaczekaj! – również wstałem, pobiegłem za nim i zatrzymałem go łapiąc jego nadgarstek. Zacisnął dłonie w pięści… Widząc to postanowiłem go puścić, na co on powoli obejrzał się na mnie. – Pozwól mi, proszę Cię… Wiesz, że potrzebujemy pieniędzy… - szepnąłem. Rudzielec zamknął oczy i wziął głęboki oddech.
- Zastanowię się. – mruknął i poszedł do łazienki. Zastanowię się? Od kiedy on używa tego zwrotu? Dziwnie się czuję słysząc tego typu rzeczy z jego ust… W każdym bądź razie mam nadzieję, że jakoś go do tego namówię.
Wróciłem do kuchni, pozmywałem, wytarłem naczynia i wszystko pochowałem. Starłem stół i zebrałem okruszki. Otworzyłem okno, żeby się tu trochę przewietrzyło, bo zrobiło się strasznie duszno w mieszkaniu. Na dworze w końcu pojawiały się pierwsze oznaki prawdziwego lata… Szum wody dochodzący z łazienki ucichł, a chwilę później usłyszałem za sobą kroki. Chanyeol wszedł do kuchni w samych krótkich spodenkach i ręczniku przewieszonym przez szyję tak, by mógł chłonąć wciąż cieknącą wodę z jego włosów. Podszedł do lodówki i wyjął z niej schłodzone piwo. Wziął porządnego łyka, oparł się o kredens i spojrzał na mnie. Zmierzył mnie wzrokiem i wziął głęboki oddech.
- Niech Ci będzie. – mruknął w końcu. Zamrugałem kilka razy nie dowierzając temu, co słyszę. – Ale jest jeden warunek. – No tak… Niczego nie zrobi od tak, po prostu… Ech…
- Jaki? – spytałem w nadziei, że to nie będzie nic przewyższającego moje obawy.
- Sam Ci wybiorę pracę. – rzucił jakby od niechcenia i wyszedł kierując się do sypialni. Jeszcze przez moment wpatrywałem się nerwowo mrugając w miejsce, gdzie stał chwilę temu. Sam mi wybierze pracę… Poważnie? On mówił poważnie? Ale… stop. Nie pora na dyskusję. Zgodził się, to najważniejsze. Reszta jest po prostu nieistotna.
Przebrałem się i zrobiłem listę zakupów. Chanyeol wyszedł na moment, mówił, że wróci za godzinę, więc ja zdążę skoczyć do sklepu po zakupy. Wziąłem pieniądze krzywiąc się na widok zmniejszającej się ilości banknotów. Musimy to zmienić, nie mogę ciągle martwić się o to, że jutro może zabraknąć nam na jedzenie, czy opłacenie rachunków za prąd, gaz czy wodę…
Wyszedłem i skierowałem kroki do sieciówki. Nie chciało mi się jechać do centrum, bo po co? Po kilka produktów? Nie warto. Poszedłem więc do dzielnicowego marketu. Nie był znowu aż tak daleko, więc nie mogło mi się nic stać po przejściu kilkunastu kroków.
Zakupy załatwiłem w kwadrans i spokojnym krokiem wracałem do domu nucąc pod nosem piosenkę, którą usłyszałem w sklepie. Męcząca była, bo nie wiedziałem co to, a jej melodyjka kręciła się po mojej głowie. Nagle wyrósł przede mną ten palant…
- No proszę. – zaczął i stanął przede mną zagradzając mi drogę. – Nasza gosposia była na zakupach? – spytał lekko rozbawiony. Miałem ochotę przywalić mu z tej siatki z zakupami. Jednak udałem, że go nie widzę i bez słowa ominąłem. Drake jednak nie dawał za wygraną. Podłożył mi nogę, przez co o mały włos nie zaliczyłem upadku. Nie wiedziałem jakim cudem udało mi się utrzymać równowagę.
- Ostrzegam cię gówniarzu… - warknął i podszedł do mnie szarpiąc za ramiona. – Albo oddacie mi kasę, albo któryś z was tego pożałuje. – Wyszarpnąłem mu swoją bluzę z ręki, odwróciłem się na pięcie i poszedłem w stronę kamienicy.
Gdy tylko zamknąłem za sobą drzwi, oparłem się o nie, zamknąłem oczy i wziąłem głęboki oddech.
- Baekie? – usłyszałem z salonu. – To Ty? Gdzie byłeś?
- Zrobiłem zakupy, nic wielkiego! – rzuciłem i poszedłem do kuchni rozpakować siatkę. Chanyeol znalazł się przy mnie w mgnieniu oka i zaczął wszystko chować do lodówki. Zawiesiłem się na moment i zacząłem mu się bacznie przyglądać. Miałem ochotę spytać mu się, czy dobrze się czuje, ale wziąłby to za bardzo do siebie i znowu niepotrzebnie byśmy się pokłócili.
- No co? – mruknął.
- Nic, nic. Dziękuję. - Uśmiechnąłem się blado, na co on obdarzył mnie jednym ze swoich zadziornych uśmiechów i dał pstryczka w czoło. – Ej! – zaśmiałem się i rozmasowałem czoło.
- Kupiłem kolację na mieście, jest w lodówce. Nie wiedziałem o której przyjdziesz, więc już jadłem… - rzucił i usiadł na krześle pod ścianą.
- Na mieście? Przecież mogłem zrobić… - burknąłem i zajrzałem do lodówki. Zobaczyłem sajgonki, frytki i sok. – Dziękuję. – uśmiechnąłem się i wyjąłem to, aby wszystko podgrzać.
- Smacznego. Idę spać, jestem padnięty. – rzucił i wstał. Pocałował mnie przelotnie i ruszył w stronę sypialni. – Ach właśnie! Jutro jadę rano do warsztatu i na skład… Może zgarnę za to jakieś siano. Wrócę pewnie pod wieczór, więc nie czekaj.
- Ok – odparłem z pełną buzią. Zaśmiał się. – Dobranoc!
- Przyjdziesz w miarę szybko? – zamruczał stając w drzwiach.
- Postaram się, chciałem wziąć prysznic… - dodałem ciszej.
- Ach.. No to dobranoc, Baekie! – zaśmiał się i zniknął za drzwiami.
Zjadłem z apetytem i wszystko pozmywałem. Kurczę, no i na co było mu tracić kasę na kolację? Sam też mógłbym coś ugotować… Byłoby oszczędniej. Chyba…
Byłem naprawdę zmęczony. Wziąłem szybko prysznic i szurając nogami zawlokłem się do sypialni. Chanyeol spał już w najlepsze, ja też nie próżnowałem. Gdy tylko moja głowa poczuła pod sobą miękką poduszkę, odpłynąłem w krainę snów szybciej niż bym przypuszczał.

*

Z samego rana zabrałem się za porządki. Miałem idealny nastrój na wysprzątanie całego mieszkania, więc zaraz po śniadaniu zabrałem się za czyszczenie kuchni, łazienki i na koniec zostawiłem sobie pokoje. Kiedy dotarłem do salonu, postanowiłem, że zrobię przerwę. Ugotowałem sobie ramen, zjadłem z apetytem i wróciłem do porządków. Odkurzyłem korytarz i salon, wytarłem kurze, umyłem okna. Oczywiście te, które mogłem umyć. Ogólnie dzień był spokojny. Poszedłem na spacer i przejechałem się do centrum. Wolałem nie kręcić się Drake’owi przed nosem. Pospacerowałem po centrum, po parku, po czym zahaczyłem o firmę Tao. Niestety go nie było, przemiła kobieta, sekretarka jak mniemam, poinformowała mnie, że wziął on tydzień urlopu. Więc podziękowałem i wróciłem do domu.
Zjadłem lunch i rozsiadłem się przed telewizorem. Poskakałem trochę po kanałach i zatrzymałem się na jakimś dennym programie rozrywkowym, czekając na mój serial, którego dawno nie oglądałem. Siedziałem tak może jeszcze z piętnaście… dwadzieścia minut? Usłyszałem dźwięk przekręcanego klucza w drzwiach. Uśmiechnąłem się sam do siebie i czekałem na Channiego. Po mieszkaniu rozległ się trzask drzwi, przez co zaskoczony podskoczyłem w miejscu. Spojrzałem szybko w stronę drzwi, przez które właśnie do salonu wpadł Chanyeol. Był zły. Wściekły. Podszedł do stołu, oparł się o niego na wyprostowanych rękach i przyglądał mi się przez moment. Trzasnął pięścią w stół, na co znowu podskoczyłem.
- Możesz mi do jasnej cholery powiedzieć, dlaczego mi nie powiedziałeś, że Drake z Tobą rozmawiał?! – wrzasnął i zaczął miotać się po pokoju. – Spotkaliśmy się pod kamienicą przed chwilą, a on mi mówi z szyderczym uśmiechem, że miło mu się z Tobą rozmawiało i że ma na dzieję, że wszystko dokładnie zrozumiałeś! – ciskał we mnie słowami, a ja zdążyłem się tylko zapowietrzyć. – Dlaczego nie mówisz mi tak istotnych rzeczy?!
- To nie tak! – krzyknąłem. – Nie wiem… Tak jakoś wyszło… - dodałem już ciszej i spuściłem wzrok.
- Jakoś tak wyszło?! – warknął. – Zrobił Ci coś?! Przestań wiecznie pokazywać mu się na oczy! Co Ty się tak uparłeś, żeby ciągle gdzieś łazić!? Siedź na dupie w domu i wychodź tylko jak to konieczne! Po co ciągle go drażnisz?!
- Chanyeol, no! Przestań krzyczeć! – próbowałem go przekrzyczeć, jednak on nie bardzo zwracał na to, co mówię uwagi i dalej prowadził swój monolog.
- Co mam Cię związać, czy zamknąć w domu, żebyś przestał wreszcie wyłazić?! Dlaczego jesteś taki uparty i musisz postawić na swoim?!
- Ale ja czasem też muszę wyjść na dwór! Choćby na spacer! – Wstałem na równe nogi i wyszedłem zza stołu. Chanyeol stał niedaleko i cały drżał.
- Nic nie musisz! – ryknął. Na moment zamilkł, po czym na jednym oddechu dodał pospiesznie. – Od dziś siedzisz na dupie i się stąd nie ruszasz! Chyba, że Ci na to pozwolę, albo pójdę z Tobą!
- Co proszę?! – no teraz to chyba sobie ze mnie żartuje… - Nie będę siedział w domu jak niewolnik! Nie masz prawa mnie uziemić! – zrobiłem krok w przód i oburzony wpatrywałem się w niego z żalem. Co on sobie wyobraża? Że będzie mnie więził? Może zrobi jeszcze tak jak mówił? Na sznurku mnie będzie trzymać?
- Zamknij się. – warknął. – Od dziś siedzisz w domu.
- Nie będziesz mi mówił, czy mam siedzieć w domu, czy nie! Nie zabronisz mi wychodzenia z domu!
- Dość! – krzyknął i energicznie wyciągnął rękę w moją stronę celując pięścią prosto w mój lewy policzek. Poczułem jak moje kości przeszył silny ból. Zapomniałem już jakie to uczucie, gdy ukochana osoba sprawia ci fizyczny ból. Złapałem się za policzek, poczułem jak do oczu napłynęły mi łzy. Nie płakałem z bólu, płakałem z żalu. Do niego, że znowu to zrobił. Do siebie, że znowu byłem naiwny. Wybiegłem z kamienicy i zacząłem biec przed siebie. Dopiero po przebiegnięciu kilkunastu kroków dotarło do mnie, że pada deszcz. Padało coraz mocniej.
- Boże, błagam… Daj mi siłę na to, by to znieść… - szepnąłem i spojrzałem w czarne niebo. Nie miałem siły już hamować łez. Nigdy nie płakałem, nie byłem typem beksy… Jednak sytuacja, w jakiej człowiek się znajduje, może po prostu spowodować, że czasami nawet najtwardsza osoba pęknie…
- Baekhyun-ah! – usłyszałem nagle gdzieś za sobą. Pięknie, nawet słyszę jak woła moje imię. Jestem na tyle naiwny, aby wierzyć w to, że za mną biegnie? – Baekhyun-ah! Baek zaczekaj! – sparaliżowało mnie. Zatrzymałem się gwałtownie i odwróciłem. On naprawdę za mną biegł. Wpatrywałem się w jego biegnącą sylwetkę, która była przemoczona do suchej nitki, z resztą ja też byłem. Dopiero teraz to poczułem… Dogonił mnie i zdyszany stanął przede mną łapiąc uciekający oddech.
- Baekhyun… - wydyszał. – Przepraszam…
- Jestem żałosny… - jęknąłem i poczułem, jak puszczają mi nerwy.
- Co? – spytał zdezorientowany prostując się. – O czym Ty mówisz?
- Jestem żałosny. – Powtórzyłem, a on chyba nadal nie rozumiał o czym mówię. – Każdy normalny człowiek byłby już daleko stąd! Miałby to wszystko w głębokim poważaniu i błagałby los, aby nigdy nie skrzyżował jego dróg ponownie z Twoimi! – przestałem już kontrolować własne słowa. – A ja co? Jestem żałosny, bo to mnie zabija! Niszczy od środka, a ja nadal Cię kocham! – łzy spływające po moich policzkach mieszały się z lipcowym deszczem. – Kocham Cię i nie potrafię Cię zostawić, choć dawno powinienem był to zrobić… - wyciszyłem głos. Stałem przed nim całkiem przemoczony, ręce zwisały mi bezwładnie wzdłuż ciała, serce biło jak szalone i bolało… A on? On wpatrywał się we mnie i moknął na deszczu razem ze mną, milcząc. Patrzył tak na mnie jeszcze przez chwilę, po czym w ułamku sekundy podszedł do mnie, ujął moją twarz w dłonie, złożył na ustach czuły pocałunek i mocno do siebie przytulił. Poczułem się tak, jakby z moich ramion spadło coś ciężkiego. Coś, czego do tej pory nie mogłem się pozbyć, a przygniatało mnie przez ten cały czas uniemożliwiając spokojne, normalne funkcjonowanie.
- Przepraszam… - szepnął mi do ucha. – Naprawdę Cię przepraszam, Baekhyun-ah… - jego głos drżał. Z zimna, czy z emocji? – Kocham Cię… Przepraszam…
Odsunął się ode mnie lekko i ponownie ujął moją twarz w dłonie. Pogładził delikatnie mój obolały od jego uderzenia policzek, przez co skrzywiłem się lekko. Zmarszczył brwi i zawiesił wzrok na miejscu, które właśnie przypominało bólem o swoim istnieniu.
- Mocno Cię boli? – spytał niepewnie.
- Bywało gorzej… - szepnąłem blado się uśmiechając.
- Eh… - uciekł wzrokiem gdzieś w bok. – Naprawdę tego nienawidzę.. – mruknął pod nosem coś jeszcze, ale nie dosłyszałem. Chciałem załagodzić atmosferę… No i… było mi naprawdę zimno…
– Wróćmy do domu… - szepnąłem i wtuliłem się w niego. – Zimno… - przytaknął i otoczył mnie ramieniem kierując nasze kroki w stronę kamienicy.

*

Zaparzył mi herbaty i okrył mnie kocem zaraz po tym, jak przebrałem się w czyste ciuchy. Przykucnął przy mnie i położył mi dłoń na kolanie. Wpatrywał się tępo w moje dłonie, którymi teraz obejmowałem gorący kubek z herbatą. Wziąłem ostrożnie łyka, żeby się nie poparzyć, spojrzałem na niego i przesunąłem się na kanapie. Usiadł obok mnie po turecku bawiąc się rogiem koca.
- Baekhyun ja…
- Ostatni raz. – przerwałem mu. Spojrzał na mnie zdziwiony. – Ostatni raz, Chanyeol. Drugiego nie będzie. Ostatnia szansa. – popiłem herbaty i odstawiłem kubek na stolik. Rudzielec wciąż wpatrywał się we mnie w lekkim osłupieniu.
- Nie dostaniesz już drugiej szansy. Nie wybaczę Ci następnym razem. – spuścił wzrok.
- Wiem… - mruknął.
- Chanyeol, ja nie jestem robotem. Mnie to boli. – jęknąłem. Nie to, żebym się skarżył, ale musi to przyswoić do wiadomości. – I nie mówię tylko o bólu fizycznym. Czuję się paskudnie, serce mi pęka. Kocham Cię, a Ty zadajesz mi ból. – rudzielec zapowietrzył się jakby chciał coś powiedzieć, ale spuścił tylko głowę i wypuścił ciężko powietrze z płuc.
- Wiem… jestem na siebie wściekły, że nie potrafię nad sobą zapanować… -spojrzał mi w oczy i złapał moją dłoń. – Baekhyun-ah! – jęknął. – Nie chcę tak już! Mam dość tego wszystkiego… Nie chcę być powodem Twoich siniaków… - dodał już ciszej i opadł bezwładnie na oparcie kanapy.
- Poradzimy sobie… - szepnąłem. – Poradzimy… - przytuliłem się do niego i zamknąłem oczy. Siedzieliśmy tak przez chwilę w milczeniu, gładził moje włosy dłonią, a drugą splótł nasze palce.
- Obejrzymy jakiś film? – spytałem w końcu. Mimo tych wszystkich problemów, chciałem mieć normalny związek… O ile w tak toksycznej sytuacji to było w ogóle możliwe…
- Jasne! – rzucił spokojnie. – Co włączyć? – spytał wstając i podchodząc do półki z płytami, które kiedyś przegrywaliśmy od Tao. Widzieliśmy je wszystkie, ale… to było wieki temu… Nagle Chanyeol zmarszczył brwi wpatrując się natarczywie w coś leżącego pod stołem. Podszedł w tamtą miejsce i przykucnął. Wyjął spod niego marker, wstał i odwrócił się do mnie tyłem.
- Co robisz? – spytałem, a gdy nie uzyskałem odpowiedzi wygramoliłem się spod koca i podszedłem do niego próbując zajrzeć mu przez ramię, co graniczyło z cudem. Po chwili Chanyeol sam się do mnie odwrócił z szerokim uśmiechem na twarzy. – Co? – spytałem ponownie. Pokazał mi swoją lewą dłoń nad wyraz z siebie zadowolony. – Nie tak blisko, bo nic nie widzę! – zaśmiałem się, wziąłem jego rękę i oddaliłem na odpowiednią odległość.
- „ Nie spieprz tego” – przeczytałem napis na jego dłoni. Zamrugałem kilkukrotnie i spojrzałem mu w oczy. Uśmiechnął się i przytulił mnie ostrożnie do siebie.
- Nie spieprzę, obiecuję…

*

Włączyliśmy jakąś komedię, chcieliśmy rozładować atmosferę. Dlatego uznaliśmy, że komedia to idealny pomysł. Chanyeol rozsiadł się na kanapie, a ja usiadłem obok niego i położyłem mu głowę na kolanach. Okrył mnie kocem i objął mnie w pasie. Leżeliśmy tak i oglądaliśmy puszczony przez niego film. Trząsłem się co jakiś czas pod wpływem śmiejącego się w głos rudzielca, co w sumie sprawiało mi przyjemność. Lubiłem dźwięk jego roześmianego głosu, a tak rzadko go słyszałem… W połowie filmu oczy zaczęły mi się przymykać… Powieki były takie ciężkie i tak szczypały mnie oczy…
Odpływałem właśnie w krainę snów, gdy poczułem na moich włosach niewielki ciężar, rękę Channiego. Gładził mnie po włosach i coś mówił… Spróbowałem skupić się na tym, aby ułożyć tą plątaninę literek w jedność i coś zrozumieć…
- Baekhyun… Kochanie… - szeptał gładząc moje włosy. – Tak bardzo nienawidzę się za to, co Ci zrobiłem… Tak bardzo tego nie chcę… Nienawidzę się za to, że sprawiam Ci ból… Przepraszam…
Co on wygaduje? Nie może się nienawidzić… To jedno z najgorszych uczuć! Nie powinien tak mówić… Nie może… Ale… nie mam siły mu odpowiedzieć… Jestem zbyt zmęczony…

- Kocham cię… - dodał i pocałował mnie w czubek głowy. Uśmiechnąłem się nie otwierając oczu. Nawet nie wiem kiedy zasnąłem…

wtorek, 4 czerwca 2013

What the hell with us.

Tytuł: What the hell with us.
Paring: ChanBaek
Długość: Chaptered
Rodzaj: Dramat, Romans,Psychologiczny, Kryminał
Rating: G, NC-17





Rozdział 3.


Obudził mnie hałas. Zmarszczyłem czoło i przecierając oczy otworzyłem je. Rozejrzałem się po pokoju i zobaczyłem zamknięte drzwi. Chanyeol nigdy nie zamykał drzwi do sypialni w ciągu dnia jeśli byliśmy sami… Wstałem i już miałem ruszyć w ich kierunku, gdy moich uszu doszły krzyki dochodzące z korytarza. Znałem ten głos. Znałem go zbyt dobrze. Drake. Już chciałem wrócić do łóżka i udać, że mnie nie ma, ale zza drzwi dobiegł mnie niepokojący huk. Zamarłem. Miałem gdzieś to, że Drake mnie zobaczy, czy też nie. Otworzyłem drzwi z impetem i wpadłem do korytarza z kołaczącym jak dzwon sercem. Dwójka obecnych w pomieszczeniu zwróciła ku mnie zmrok. Chanyeol leżał na podłodze z rozwaloną wargą, a pochylający się nad nim Drake, który trzymając Chanyeola za koszulę zaraz przy szyi, podnosił go lekko ku górze, nie spuszczając ze mnie wzroku wyprostował się i szarpiąc rudzielcem odrzucił go na bok. Uśmiechnął się drwiąco.
- No proszę, kogo moje oczy widzą – zaczął. – Widzę braciszku, że wciąż obracasz się wśród tego samego towaru. – zakpił. – Jeszcze ci się nie znudził?
- Wyjdź. – mruknąłem. Miałem dość jego drwin i zbędnych uwag. – Wynoś się, Drake! – krzyknąłem widząc, że nie reaguje, tylko głupio się uśmiecha.
- Jeszcze tu wrócę. – zagroził i wyszedł trzaskając drzwiami. Jeszcze przez chwilę patrzyłem na drzwi, po czym podszedłem do wciąż siedzącego na ziemi Chanyeola. Przyklęknąłem obok niego i chciałem obejrzeć jego ranę. Jednak on odepchnął mnie gwałtownie tak, że tracąc równowagę poleciałem do tyłu uderzając plecami o drewnianą podłogę.
- Kretyn... – warknął. – Miałeś siedzieć cicho i udawać, że Cię nie ma! Miałeś się nie wtrącać! – wrzasnął i wyszedł do łazienki trzaskając drzwiami. Siedziałem na środku korytarza i wpatrywałem się w martwy punkt próbując zrozumieć co się dzieje i opanować drażniący ból w lewej łopatce. Czyli co? Dawny Chanyeol wraca? Wszystko jak zawsze musiał zniszczyć Drake… Gdyby tylko mógł zostawić Channiego w spokoju.. Zniknąć z jego życia… Wtedy na pewno byłoby o wiele prościej. Tylko, że ciężko będzie się pozbyć kogoś takiego jak Drake. To chyba wręcz nie możliwe…
Podniosłem się i rozmasowałem obolały łokieć, łopatki nie byłem w stanie dosięgnąć na tyle, by ją rozmasować. Udałem się spokojnie do sypialni i ubrałem na siebie dresowe, szare spodnie i czarny T-shirt. Postanowiłem zignorować wybuch swojego chłopaka i zabrać się za przygotowanie… obiadu? Tak długo spałem? Widząc na zegarze wybijające właśnie południe zrezygnowałem ze śniadania i zabrałem się za obiad.  Już miałem zabrać się za gotowanie ryżu, kiedy usłyszałem huk uderzających o ścianę w korytarzu drzwi do łazienki. Wyjrzałem z kuchni i zobaczyłem Chanyeola, który ubierał buty.
- Wychodzisz? – spytałem cicho nie chcąc się narazić i przypadkiem nawinąć się pod jego rękę.
- Nie czekaj z obiadem. – mruknął pod nosem.
- Ale… - zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć wyszedł trzaskając drzwiami. Zostałem sam, a wokół nie unosiła się nieprzyjemna cisza zmieszana z rozchodzącą się w powietrzu złością. Przysiadłem na brzegu kanapy i wpatrywałem się w zwiędnięte kwiaty w doniczce. O co poszło tym razem? Znowu o pieniądze? Czy może o sam fakt istnienia braterskiej więzi między nimi, której obaj tak bardzo nienawidzili? Westchnąłem ciężko i wróciłem do kuchni. Wyłączyłem gaz, na którym grzał się obiad. Ode chciało mi się jeść. Poszedłem do salonu i podszedłem do okna. Oparłem się na wyprostowanych rękach o parapet i przyłożyłem czoło do zimnej szyby. Wypuściłem ciężko powietrze i spojrzałem na ulice. Z czwartego piętra naprawdę wiele można zobaczyć… Dostrzegłem Chanyeola, która stał na rogu z jakimś gościem, który miał kaptur na głowie. Chyba się kłócili. Obaj wymachiwali rękoma i coś natarczywie sobie tłumaczyli. Tamten zaczął Chanyeola lekko pchać energicznymi ruchami ręki, która uderzała o ramiona rudzielca. Chanyeol szarpnął się odrzucając rękę drugiego. Odwrócił się na pięcie i poszedł szybkim krokiem w przeciwnym kierunku. Tamten coś krzyknął i pobiegł za nim. Próbowałem obserwować ich dalej, ale widoczność ograniczało mi okno, które zostało pozbawione klamki po tym, jak rok temu Drake o mało mnie przez to okno nie wyrzucił… Osunąłem się na dywan, zamknąłem oczy, odchyliłem głowę w tył opierając ją o zimną, odrapaną ścianę i siedziałem tak przez kilka minut. Wsłuchiwałem się w panującą ciszę i tykanie tego cholernego zegara. Zaczęło mnie to wszystko denerwować. To miejsce, ta cisza, ta cholerna, wyprowadzająca z równowagi pustka, która towarzyszyła mi zamiast kochanego przeze mnie człowieka. Wstałem gwałtownie i poszedłem pod prysznic. Gdy strumień gorącej wody oblał moje nagie ciało syknąłem. Przesunąłem dłonią po plecach i poczułem lekkie zgrubienia, zadrapania. No tak, paznokcie Chanyeola… Zapomniałem, że nie tylko ja wbiłem w jego ciało wczoraj swoje paznokcie. Tyle, że moja skóra na pewno była bardziej wrażliwa… Nie ważne. Wziąłem ten prysznic, ubrałem się i postanowiłem odwiedzić dawnego przyjaciela. Miałem nadzieję, że jeszcze mieszka w tym samym miejscu… Wziąłem taksówkę i pojechałem do jednej z bogatszych dzielnic Seulu. Tao miał dużo pieniędzy, ale nigdy nie odważyłbym się prosić go o pomoc, pożyczenie pieniędzy czy załatwienie pracy. Był świetnym, przedsiębiorczym człowiekiem, którego marzeniem było otwarcie własnej firmy. Ciekawe, czy mu się to udało…
Stanąłem przed drzwiami jego domu. Był tak samo okazały, jak rok temu. No, może pojawiło się trochę ulepszeń i udoskonaleń tu i ówdzie. Wziąłem głęboki wdech i wcisnąłem przycisk na domofonie.
- Tak? – usłyszałem ciepły, kobiecy głos. Zwątpiłem. – Hallo? Przecież cię widzę… - Dodała po chwili. No tak, przecież mieli kamerę.
- Dzień dobry… Bo ja… - nie bardzo wiedziałem, co powiedzieć… - J-jest Tao? – wydukałem w końcu. Usłyszałem dźwięk, który sygnalizował otwieranie furtki. Popchnąłem ją i wszedłem na teren posesji. Rozejrzałem się dookoła i powolnym, niepewnym krokiem szedłem ku drzwiom frontowym. Usłyszałem dźwięk przekręcanego w nich zamka. Spojrzałem w tamtą stronę i po chwili zobaczyłem śliczną, młodą brunetkę, która w nich stała z dzieckiem na ręku. Nagle pojawił się w nich też blondyn. Przyjrzał mi się uważnie, po czym serdecznie się uśmiechnął.
- Uszczypnijcie mnie! – krzyknął radośnie. – Baekhyun! – roześmiał się i zszedł do mnie po schodkach. Podrapałem się w tył głowy. Zrobiło mi się głupio, zostawiłem go tak bez pożegnania, słowa wyjaśnienia, nawet nie powiedziałem mu wtedy, że wyjeżdżam. A on najnormalniej w świecie ucieszył się na mój widok.  – Wróciłeś! Myślałem, że już się nie zobaczymy, zapadłeś się jak kamień w wodę… - zrobił lekką pauzę, wziął głębszy oddech. Jakby zastanawiał się, czy to powiedzieć, czy nie. – Miałem nawet przypuszczenia, że to robota tego całego Chanyeola…
Na te słowa stanąłem jak wryty. Oskarżał go o to, że on mógłby mi coś zrobić? Znaczy… No robił, często. Ale wiem, że nigdy nie posunąłby się aż tak daleko. Nie on.
- Wchodź, zapraszam. – Tao wskazał gestem dłoni swój dom. – Poznasz moją rodzinę. Co Cię sprowadza do Seulu? Gdzieś Ty w ogóle był? Wszystko musisz mi opowiedzieć!
Zarzucił mnie setką pytań i informacji. Miał rodzinę? Jest właścicielem firmy? Mam mu wszystko opowiedzieć? Nie wiem, czy powinienem… Ale postanowiłem oddać się temu spotkaniu. W końcu miałem okazję choć na chwilę pobyć w innym świecie…
Wszedłem do środka, gdzie moje oczy zostały lekko oślepione czystością, porządkiem i elegancją tego miejsca. Wszystko było idealne, każdy szczegół dokładnie dopasowany, wszystko trzymało się swojego stylu. To trzeba było mu zarzucić, był pedantem do kwadratu. Wszystko musiało być na swoim miejscu, dokładnie ustawione, wszystko na swoim miejscu, dopasowane i idealne. Tao był ułożonym, eleganckim i porządnym człowiekiem, z zamożnej rodziny. Był naprawdę w porządku. Znaliśmy się już od dawna, to on mnie zawsze wspierał, gdy miałem trudne chwile, czy problemy. Jednak nigdy nie pozwoliłem mu pożyczyć mi pieniędzy. Potrzebowałem prawdziwego przyjaciela, nie jego pieniędzy i rzeczy materialnych.
- To moja żona, Sinmyeon. A to nasze dzieci, pięciomiesięczny Jinyoung i jego siostra bliźniaczka, Seomin. – przywitałem się z serdeczną brunetką, która bujała leżące w wózku bliźniaki. – Siadaj, proszę. Czego się napijesz? Herbata? Kawa? Woda, sok?
- Kawy poproszę… - odparłem cicho.
- To ja zrobię. – zdeklarowała się Sinmyeon i z uśmiechem zniknęła w kuchni, zostawiając dzieci pod opieką niańki, która zabrała je do ogrodu. Zostaliśmy z Tao całkiem sami, nie pamiętam kiedy ostatnim razem byliśmy razem, rozmawialiśmy.
- No, więc gdzie się podziewałeś? Co się działo? – spytał. – W ogóle… dlaczego wtedy zniknąłeś?
- Och… To długa historia… - odpowiedziałem cicho gładząc delikatnie krawędzie bialutkiego obrusu okrywającego stół.
- To przez niego zniknąłeś, tak? – spytał po chwili. – Zrobił Ci coś?
- Co? Nie, nie! Wyjechałem z własnej woli… - dodałem już spokojniej. – Miałem wszystkiego dość…
- I gdzie się podziewałeś? Nawet mi nie powiedziałeś, że wyjeżdżasz… - posmutniał. Zrobiło mi się przykro. Znowu nawaliłem…
- W Londynie, byłem u siostry. Wiem… Przepraszam, to była taka spontaniczna decyzja. Podjęta pod wpływem chwili.. Której potem żałowałem… - ostatnie zdanie dodałem już znacznie ciszej.
- Rozumiem, tak bywa. – ożywił się.- Więc? Co Cię sprowadza z powrotem do Seulu? Kiedy wróciłeś? No i oczywiście gdzie mieszkasz? Masz gdzie się zatrzymać? – spytał z uśmiechem.
- Wróciłem jakieś kilka dni temu… Dwa.. .Trzy dni temu może..
- I dopiero teraz do mnie przychodzisz? Chłopie! – klepnął mnie w ramie i się zaśmiał. – A co Cię sprowadza? Wróciłeś na długo? – zarzucił mnie ponownie setką pytań i pocałował Sinmyeon delikatnie w usta w podziękowaniu za kawę, która nam przyniosła.
- To ja wam nie przeszkadzam, idę na górę. – uśmiechnęła się. – miło było Cię poznać. – skinęła delikatnie głową i zniknęła na schodach.
- Raczej na stałe, jeśli nic się nie popsuje… - mruknąłem pod nosem.
- Nic się nie popsuje? – powtórzył. – Nic się nie pop… No chyba żartujesz! – automatycznie przestał się uśmiechać. – Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że do niego wróciłeś…
Co miałem odpowiedzieć? Przecież gdybym zaczął zaprzeczać, to i tak by nie uwierzył. Po prostu zrezygnowany spuściłem wzrok chowając ręce pod stołem.
- Co to jest? – spytał i złapał moją lewą rękę. Przyjrzał się uważnie siniakowi w okolicy łokcia. -Baekhyun! On jest niebezpieczny! – jęknął. – Mówiłem Ci to od samego początku! To jego sprawka, prawda?! – warknął. Wyszarpnąłem się z jego uścisku.
- On się zmienił. Z resztą… - zmarszczyłem brwi. – To chyba nie Twoja sprawa… - dodałem ciszej.
- Nie moja? – prychnął. – Jesteś moim najlepszym przyjacielem, a Ty mi mówisz, że to nie moja sprawa… Baekhyun, on się nad Tobą znęca?
- Nie! – krzyknąłem. – Nikt się nade mną nie znęca! To był wypadek i to nie jego wina. Po prostu straciłem równowagę i upadłem. – tłumaczyłem się. Sam nie wiem po co.
- Akurat, słyszysz się?! Kogo próbujesz oszukać? Chanyeol nigdy się nie zmienił i nigdy się nie zmieni!
Rozzłościł mnie. Nie miał pojęcia o niczym, a miał już okrojone zdanie o moim chłopaku i jak widać nie chciał go zmieniać. Nawet nie przeszło mu przez myśl, że on mógłby naprawdę się zmienić. Podniosłem się gwałtownie z miejsca.
- Chyba już pójdę… - rzuciłem i ruszyłem w stronę drzwi. Dostrzegłem Sinmyeon schodzącą ze schodów, skinąłem jej na pożegnanie.
- Bo co? – krzyknął za mną Tao. - Chanyeol Ci da nauczę za to, że za długo Cię nie było!? A może znowu Cię pobije?! – zacisnąłem dłonie w pięści. Odwróciłem się na pięcie.
- Nie masz prawa… skreślać go na starcie. Nie masz o niczym pojęcia. – wycedziłem przez zaciśnięte zęby i pospiesznie wyszedłem słysząc za plecami zdenerwowaną Sinmyeon, która karciła męża za jego zachowanie.
Wsiadłem do autobusu i chciałem jak najszybciej być w domu. Byłem wściekły. Dlaczego Tao nie chciał nawet spróbować zrozumieć naszej sytuacji? Dlaczego skreślał mojego ukochanego nawet nie dając mu szansy na to, by spróbował się zmienić? Kiedy tylko autobus zatrzymał się na przystanku wysiadłem z niego i szybkim krokiem wszedłem do kamienicy. Drake wiedział, że wróciłem, więc teraz musiałem poruszać się po tym miejscu dwa razy bardziej ostrożnie. Kiedy stanąłem przed drzwiami i już miałem przekręcić kluczyk w drzwiach, moim uszom doszły dźwięki głośnej muzyki. Zmarszczyłem brwi i nacisnąłem klamkę. Kiedy tylko drzwi się otworzyły uderzył we mnie zapach papierosów, alkoholu i…
- Zioło… - szepnąłem. I zacząłem krztusić się nieprzyjemną mieszanką. Pół mieszkania było opętane przez szary dym unoszący się w powietrzu. Co jest? Pomyślałem. Zamknąłem drzwi i zajrzałem do salonu, gdzie spotkałem się z nieprzyjemnym widokiem. Dudniące w całym mieszkaniu „Dead President”, które przyprawiało o ból głowy i drażniący oczy i nozdrza dym palonej marihuany, który był niemalże tak gęsty, że mogłem go kroić nożem przyprawił mnie o zawroty głowy. Oba fotele były zajęte przez… Jeden z nich był tym mężczyzną w kapturze, z którym rozmawiał w południe Chanyeol. Drugiego pierwszy raz widziałem na oczy. Chanyeol siedział na kanapie, ręce miał rozłożone na oparciu, głowę odchyloną w tył i uśmiechał się pod nosem mrucząc pod nosem tekst piosenki lecącej… Chciałoby się powiedzieć w tle, ale to raczej wszystko inne było tłem do tej piosenki.
- O! – jeden z gości rudzielca dostrzegł mnie w drzwiach. – Chan, gościa masz chyba! – rzucił i roześmiał się. Chanyeol podniósł głowę z oparcia kanapy i spojrzał w moją stronę. Miał całkowicie zaćpane oczy. Patrzył na mnie bez żadnych emocji, a ja poczułem jak zaczyna mi się robić słabo. Uśmiechnął się kpiąco, a ja potrząsnąłem głową, by się ocknąć i szybko wbiegłem do sypialni zamykając szczelnie drzwi. Otworzyłem okno na oścież i wciągnąłem nosem świeże powietrze, którego całkowicie było brak praktycznie w całym mieszkaniu. Gdy w pokoju znalazła się odpowiednia dla mnie ilość tlenu, by móc swobodnie i trzeźwo oddychać, osunąłem się bezradnie na podłogę. Wplotłem szczupłe palce we włosy i załkałem.
- Baekhyun… - szepnąłem sam do siebie. – Dasz sobie radę, poradzisz sobie z tym. Jesteś silny… - szeptałem do siebie naiwnie wierząc, że moje słowa dodadzą mi sił. Nagle drzwi do pokoju się otworzyły i tym samym wymieszały moje świeże powietrze z tym paskudztwem unoszącym się za ścianą. Uniosłem głowę i zobaczyłem stojącego nade mną Chanyeola. Zaskoczył mnie. Czego chciał? Bo na pewno nie chciał przeprosić… Przykucnął przy mnie i zaczął mi się przyglądać. Już chciałem coś powiedzieć, gdy ten uśmiechnął się zadziornie i w mgnieniu oka wpił się w moje usta. Poczułem dym i nieprzyjemny smak w ustach, który wdzierał się do mojej buzi prosto z ust rudzielca i drażnił nieprzyjemnie moje gardło. Zacząłem się dusić. Chanyeol odsunął się na moment śmiejąc się i pozwolił mi uspokoić swój kaszel. Po czym przydusił mnie do ściany, trzymając moje ręce nad moją głową, drugą ręką sięgnął do mojego krocza i złapał mnie tam lekko ściskając. Jęknąłem, a on ponownie się zaśmiał i przywarł do moich ust. Nie chciałem, opierałem się. Nie miałem zamiaru połykać tego paskudztwa, które próbował mi przekazać przez pocałunki. Był totalnie zaćpany, a ja nie miałem ochoty tego tolerować. Zacisnął swoją rękę mocniej, co wywołało u mnie falę bólu i gorąca, która zalała moje ciało. Pod wpływem jęku rozchyliłem lekko usta, z czego skorzystał rudzielec i wepchnął swój język do moich ust. W końcu się poddałem, zmęczony, albo osłupiały przez ten chory dym. Sam nie wiem, ale po prostu zacząłem oddawać jego zachłanne pocałunki. Oderwaliśmy się od siebie, chłopak puścił mnie, wstał i wyszedł zostawiając mnie całkiem rozstrojonego na podłodze, pogrążonego we własnych fantazjach, które mieszały się ze złością i pożądaniem. Sam nie wiem co było silniejsze. Opadłem na ścianę łapiąc oddech i próbując opanować bicie swego serca…
Moich uszu dochodziły jakieś szelesty, stuknięcia. Zmarszczyłem nos i chciałem otworzyć oczy, ale poczułem przeszywający moją głowę ból. Syknąłem i złapałem się obiema rękami za głowę. Przecież nie miałem kaca, więc dlaczego tak bolała? Powoli rozsunąłem powieki i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Wciąż byłem w naszej sypialni, ale nie pamiętam, żebym kładł się do łóżka. Uniosłem się na łokciach i spojrzałem w stronę drzwi. Były lekko uchylone, a zza nich dochodził zapach gorącego ramen. Chanyeol znowu robił obiad? Zdziwiło mnie to. Ten chłopak z każdym dniem zaskakiwał mnie coraz bardziej. Nagle mnie olśniło. Strzeliłem sobie w czoło z otwartej dłoni, czego pożałowałem od razu doznając dodatkowego bólu głowy.
- Aish… - jęknąłem. Robił obiad, bo chciał mnie udobruchać za wczorajszą… imprezę. Ale tym razem grubo przegiął. Przez niego nawdychałem się tego świństwa, a wiedział doskonale jak tego nienawidzę. Podniosłem się powolnie z łóżka i ruszyłem w stronę kuchni, po drodze zaglądając do salonu.
- Syf – mruknąłem pod nosem. – że też mnie to nie dziwi…
Stanąłem w drzwiach kuchni i oparłem się o ich futrynę krzyżując ręce na piersi. Chanyeol gotował w najlepsze i nucił coś pod nosem. Och, jaki on radosny. Głąb. Niszczy sobie życie… Jakbym go kopnął raz, a porządnie, to by widział… Odwrócił się i zobaczył mnie. W jego oczach pojawił się niepokojący moje serce błysk. Podszedł do mnie z uśmiechem i chciał mnie pocałować. Odchyliłem głowę i powstrzymałem go kładąc pięść na jego klatce piersiowej. Wyprostował się i spoważniał. Dostrzegłem kątem oka jego niezadowoloną minę. Wiem, że tego nie lubił. Ale musi się nauczyć, że nie będę tolerował jego dziecinnego zachowania. Nie będzie ćpunem. Nie pozwolę na to.
- Zrobiłem obiad. – mruknął. – Smacznego. – rzucił po chwili i wyszedł do korytarza łapiąc w locie swoją bluzę.
- Czekaj! – rzuciłem za nim. Zatrzymał się i spojrzał na mnie. – Gdzie idziesz?
- Nie wiem, przed siebie. – odparł wzruszając ramionami.
- Ja nie będę sprzątał tego syfu w salonie. – odparłem i usiadłem do stołu nalewając sobie zupy.
- Sugerujesz, że mam to sprzątnąć? – parsknął rozbawiony.
- Co w tym śmiesznego? – spytałem całkiem spokojnie. – Właśnie to sugeruję. – wziąłem pierwszy łyk. – Smaczna. – powiedziałem to bardziej do siebie, niż do niego.
- Nie będę tego sprzątał. – prychnął i ruszył w kierunku drzwi.
- Zobaczymy. – postanowiłem przyjąć nieco inną taktykę. Przestanę się z nim obchodzić jak z jajkiem. Nawet, jeśli miałby mnie znowu uderzyć.
- Co mówiłeś? – mruknął.
- Nic, nic. Nie czekaj za mną z kolacją. – rzuciłem i ruszyłem w stronę łazienki. Specjalnie nie zamknąłem za sobą drzwi, zostawiłem je uchylone.
- Co? – usłyszałem z korytarza. Uśmiechnąłem się pod nosem. – Jak to mam nie czekać z kolacją? Gdzie Ty idziesz? – mruknął i stanął w drzwiach przyglądając się temu, jak się rozbieram i szykuję sobie kąpiel.
- Nie wiem, przed siebie. – odpowiedziałem i uśmiechnąłem się ironicznie.
- Baekhyun… - warknął i zrobił krok w przód. – Nie mów do mnie w ten sposób…
- Bo co? I niby jakim tonem? Ty możesz tak do mnie mówić, a ja do Ciebie nie? – spojrzałem na niego z wyrzutem. Podszedł do mnie, złapał mój nadgarstek i szarpnął mną tak, że uderzyłem plecami o ścianę. Skrzywiłem się, a Chanyeol obezwładniając mnie przygniótł do ściany i ścisnął mocniej uścisk. Ale ja wcale nie miałem zamiaru dać za wygraną.
- I co teraz? Uderzysz mnie? – spytałem patrząc mu prosto w oczy. Chłopak zmieszał się nieco i jeszcze przez chwile ściskał moje nadgarstki zgrzytając zębami. Czułem jak drży. Szarpnął mną odpychając mnie na bok i szybko wybiegł z mieszkania. Wyszedłem z łazienki w samych spodenkach i zawiesiłem wzrok na drzwiach, za którymi zniknął. Uśmiechnąłem się sam do siebie i poszedłem się wykąpać. Kiedy wyszedłem z łazienki wycierając włosy poszedłem do kuchni zrobić sobie kawy. Usłyszałem trzask drzwi. Znieruchomiałem. Postanowiłem jednak wyjrzeć z kuchni. Dostrzegłem sylwetkę Chanyeola.  Spojrzał w moją stronę smutnym wzrokiem i blado się uśmiechnął. Odwzajemniałem jego uśmiech i podszedłem do niego. Wspiąłem się na palcach i przytuliłem się do niego. Kiedy odsunęliśmy się od siebie, spojrzał na mnie zdziwiony.
- Baekhyun-ah… - jęknął rozżalony i wtulił się we mnie chowając twarz w moim ramieniu. Uśmiechnąłem się i pogładziłem go po głowie. – Przepraszam… - szepnął niewyraźnie.
- Shh… - wziąłem jego twarz w dłonie i uśmiechnąłem się do niego. - Powstrzymałeś się. A to już wiele.
- Wcale nie, wciąż mogę Cię… - nie chciałem tego słuchać. Złożyłem na jego ustach czuły pocałunek i mocno się do niego przytuliłem. Zmarszczył czoło, spuścił głowę i westchnął ciężko..
– Dobra, pomogę Ci to posprzątać… - mruknął, odrzucił kurtkę na szafkę z butami i ruszył do salonu. Zaśmiałem się bezdźwięcznie i ruszyłem za nim.


Tego popołudnia naprawdę uwierzyłem, że jest szansa, że damy radę. Dałem się może ponieść emocją i głupiej nadziei, ale tego dnia poczułem, że naprawdę jestem w stanie mu pomóc, że razem damy sobie jakoś radę i uda nam się to wszystko jakoś przeżyć bez większych strat. Chociaż nie wziąłem pod uwagę tego, że jednak nie agresja Chanyeola będzie naszym największym problemem…