poniedziałek, 29 kwietnia 2013

What the hell with us.


Tytuł: What the hell with us.
Paring: ChanBaek
Długość: Chaptered
Rodzaj: Dramat, Romans,Psychologiczny, Kryminał
Rating: G, NC-17


Rozdział 1.






Minęły dwa tygodnie od dnia, w którym dostałem od niego list. Jest godzina czwarta. Czwarta rano, nie mogę spać. Moją głowę nieustannie zaprząta myśl błądząca wokół jego osoby…
Co robi? Czy dobrze się czuje? Czy cierpi? czy tak jak pisał, jest sam? Nauczył się gotować? Czy nadal próbuje ciągnąć na zupkach z paczki? Myśli o mnie? A co, jeśli wpakował się w jakieś tarapaty? Dłużej nie mogłem tego znieść.
Podniosłem się gwałtownie z łóżka, spojrzałem po pokoju i wstałem kierując swoje kroki do szafy. Wyjąłem z niej swoją walizkę i zacząłem pakować do niej rzeczy. Byłem gotowy w dwadzieścia minut i razem z walizką schodziłem ze schodów. Zostawiłem swojej siostrze karteczkę w kuchni na stole i przeprosiłem za zabranie pieniędzy ze środków na awaryjne sytuacje i niemalże wybiegłem z domu.
Najzabawniejsze było w tym wszystkim to, że jechałem w ciemno. Nie miałem pojęcia nawet czy o tej porze jest jakiś samolot do Seulu. Po prostu wziąłem pieniądze, co prawda siostry, ale wiem, że mi wybaczy no i wyszedłem z domu. Wsiadłem w pierwszą, lepszą taksówkę i byłem w drodze na lotnisko.
Wciąż miałem do niego żal o każdego siniaka i każdą obolałą kość… Jednak mimo to, wciąż go kochałem. Byłbym głupcem, gdybym okłamywał sam siebie, że mi nie zależy. Nawet jeśli miało to związek z ponownym uporaniem się z problemem nadpobudliwego Chanyeola.
Znałem go na wylot i wiedziałem, że to, co napisał w liście było szczere. Miał problemy, to prawda. Wychował się w ciężkich warunkach, przy ojcu alkoholiku, który znęcał się nad nim, jego starszym bracie i nad jego matką. Co prawda zamknęli go, siedzi za morderstwo. Jednak nie zmienia to faktu, że jego przemoc miała wpływ na psychikę młodego Park ’a. O starszym nie wspomnę, to inna historia, której nawet nie chce się opowiadać. Wracając do Chanyeola… Chłopak stoczył się na dno i gdybym go wtedy nie spotkał na klatce schodowej, pod drzwiami mojego mieszkania, nigdy bym go nie poznał. To wszystko rozwinęło się tak szybko. Choć nie powiem, bardzo ciężko było do niego dotrzeć.  Był uparty, arogancki i wybuchowy. W sumie nadal jest. Tylko… Przez rok, który razem spędziliśmy robiłem małym kroczkami wszystko, aby wykształcić w nim też inne cechy, te lepsze. Najgorzej było z poskromieniem jego porywczości. Kiedy się denerwował, od razu coś musiał rozwalić, albo w coś uderzyć. A kiedy ktoś robił coś nie po jego myśli, od razu rzucał się na tę osobę z pięściami… Miał też niewyparzony język, wulgarny, a swoją postawą niczego nie prezentował.
Kiedy go poznałem, myślałem, że nigdy nie uda mi się znaleźć z nim wspólnego języka. Ale jakaś nieopisana, wewnętrzna część mnie wciąż krzyczała o więcej. Coś w tym chłopaku przyciągało mnie do niego jak magnez. Małymi kroczkami starałem się pokazać mu, że jest dla mnie ważny i może mi zaufać. Po trzech miesiącach, gdy pierwszy raz został u mnie na całą noc, którą przegadaliśmy, opowiedział mi swoją historię. Był pijany, mówił wiele rzeczy tamtej nocy. Ale z łatwością mogłem wyłapać te najważniejsze i najcenniejsze. Gdy tylko zasnął spędziłem kolejnych kilka godzin na rozmyślaniu w jaki sposób mu pomóc. Od tamtej nocy między nami było coraz lepiej, nasze relacje się pogłębiały i byliśmy coraz bliżej. Owszem, potem zaczęło się wszystko komplikować. Dokładniej od momentu, gdy pierwszy raz mnie uderzył. To był odruch, wiem, że nie chciał. To była jedna z najbardziej szalonych chwil w moim życiu. Był wściekły, aż cały drżał ze złości. Wszedłem do mieszkania po prostu w złym momencie, w złym momencie powiedziałem za wiele. A on po prostu wyprowadzony z równowagi wizytą starszego brata po prostu odmachnął się w moją stronę. Jednak ta chwila była jednocześnie magiczna… Zaraz po tym jak mnie uderzył otworzył szeroko oczy, wpatrywał się we mnie przez moment z przerażeniem w oczach, po czym wpił się w moje usta. Właśnie wtedy pocałowaliśmy się po raz pierwszy. Ja jednocześnie wiedziałem już, w czym leży największy problem. On nie miał nad sobą kontroli, nie potrafił zapanować nad swoją złością, którą musiał rozładować poprzez przemoc. W sumie przemoc przemocą się rodzi.
Automatycznie złapałem się za policzek, w który wtedy oberwałem… Zamrugałem kilka razy i spojrzałem na widok za oknem. Właśnie dojeżdżaliśmy do lotniska, było je już widać. Poczułem jak moje serce zaczęło szybciej bić. Bałem się. Bałem, ale nie Chanyeola. Bałem się tego, że nie będzie samolotu, którym mógłbym teraz polecieć…
Zapłaciłem za taksówkę, zabrałem swoje rzeczy i ruszyłem w stronę wejścia głównego. Po wejściu do środka od razu tłum ludzi zaczął przepychać się obok mnie, ocierać i popychać mnie na prawo i lewo próbując przejść. Ogólnie jest to bardzo irytujące, ale tym razem nie miało to dla mnie najmniejszego znaczenia, ponieważ najważniejszy był teraz samolot. Przepchnąłem się pospiesznie przez kolejną grupkę ludzi i stanąłem w końcu w odpowiedniej odległości od tablicy, aby dostrzec zbliżające się loty.
- Jest! – krzyknąłem na pół lotniska. Ludzie spojrzeli na mnie w dziwny sposób, a ja zacząłem przepychać się do kolejki. Kiedy wreszcie dostałem się na stanowisko drugie błagałem Boga, aby były jeszcze miejsca. – Przepraszam! – krzyknąłem do kobiety za ladą. – Bardzo przepraszam! Są jeszcze miejsca na lot do Seulu? – spytałem łapiąc oddech. „Proszę… Jedno miejsce… Tylko jedno…” – błagałem w myślach.
- Chwileczkę… - kobieta zaczęła przeglądać uważnie napisy na ekranie komputera. – Są, ale będzie musiał pan dopłacić do biletu.
- Nie ważne! – rzuciłem. – Muszę lecieć tym kursem…
W tym momencie pieniądze nie grały dla mnie roli. Po prostu musiałem tam lecieć. Teraz, zaraz, natychmiast. Gdy tylko uporałem się z biletem i pospieszną odprawą, nie czekałem na autobus, który podwozi pasażerów do samolotu. Po prostu biegłem ile sił w nogach w jego stronę, aby być na pokładzie jak najszybciej.
Zająłem miejsce i po chwili, gdy już spokojnie siedziałem na swoimi miejscu, a stewardesy i pilot powiedzieli to, co mieli i było to oczywiście częścią „rytuały startowania” mogłem spokojnie podziwiać widok chmur za oknem, które spokojnie unosiły się ponad ziemią. Strasznie się denerwowałem. Bałem się jego reakcji, swojej reakcji i tego, co nas czeka w najbliższym czasie. Czy uda mi się w końcu poskromić tego szalonego, wybuchowego, a zarazem tak niesamowicie czułego rudzielca, który szaleńczo chciał się zmienić, ale nie potrafił zmienić w swoim życiu i swoich nawykach nic, co by do tego prowadziło. Chciałbym po prostu, aby to już nastąpiło. Żebym przestał martwić się tym, że któregoś dnia znów ktoś przyjdzie mu grozić… Że znów podniesie na mnie rękę i tym razem się nie powstrzyma, że zapomni o tym, że nie jestem jego wrogiem…
Kiedy otworzyłem oczy, obudzony przez głos stewardesy wyjrzałem przez okno i zobaczyłem, że samolot przygotowuje się do lądowania. Wykonał kilka okrążeni, nakręcał, a ja podziwiałem biały, chmurowy puch za oknem i czekałem aż wreszcie zejdziemy niżej, by móc podziwiać Koreę Południową z lotu ptaka. Byłem cały ścierpnięty, bolał mnie kręgosłup, kark, nogi… Nawet tyłek. Uwielbiam wygodność i komfort w tych latających maszynach…
Samolot wylądował, a ja poczułem jak serce bije mi jak oszalałe. Zebrałem swoje rzeczy i ruszyłem w stronę wyjścia. Kiedy tylko złapałem taksówkę wiedziałem od razu, gdzie jechać. Chociaż przez chwilę zastanawiałem się nad rozważeniem opcji z hotelem w jakiejś spokojnej, normalnej dzielnicy. Jednak nie. Wiedziałem, gdzie musiałem się znaleźć. Nie było innej drogi. Taksówkarz spojrzał na mnie w dziwny sposób, po czym w końcu ruszył i całą drogę jechał bez słowa. Kiedy wjechaliśmy do doskonale znanej mi dzielnicy w mojej głowie pojawiły się obrazy, swędzące jak gojąca się rana zmieszana z uczuciem piekącego uczucia posypania solą krwawiącego rozcięcia na ciele. A wśród nich przewijały się te bardziej łagodne i słodkie, które przyprawiały mnie o przyjemne dreszcze i szybszy bieg krwi w żyłach.
Taksówkarz zatrzymał się na dość daleką odległość od kamienicy, do której planowałem pójść. Zmierzył mnie wzrokiem i westchnął.
- Młody człowieku… Wiesz, że ta dzielnica jest niebezpieczna? A ty tak z tymi bagażami…
- Wiem – uśmiechnąłem się blado. – nie jestem tutaj pierwszy raz, znam to miejsce na wylot.
Starszy człowiek na te słowa zmierzył mnie ponownie lodowatym spojrzeniem z szeroko otwartymi oczami i pokręcił głową.
- W takim razie powodzenia życzę. – rzucił na odchodne. Zapłaciłem mu, wziąłem swoje rzeczy, a taksówkarz odjechał szybciej, niż się tutaj pojawił. Zostałem sam. Stałem na rozwalającym się chodniku i patrzyłem na kamienicę znajdującą się cztery budynki dalej. Ulica była prawie pusta, nikt  nie kręcił się tutaj bez należytej potrzeby. Oczywiście nikt normalny… Wziąłem głęboki oddech i ruszyłem w stronę wysokiego, ceglanego budynku, który był odrapany na wysokości parteru, drzwi były masywne i stare, lekko uchylone. Stanąłem przed nimi i już po chwili wchodziłem po schodach na trzecie piętro. Stawiając nogę na kolejnym stopniu starych, drewnianych schodów czułem, jak moje ciało drży i protestuje, niemalże krzyczy buntując się. Sam doskonale wiedziałem, że idąc wyżej narażam się na wszystko, od czego chciałem uciec rok temu…  Miałem trzymać się z daleka, miałem zapomnieć. Ale tak nie potrafię, nie umiem. On mógł mnie teraz potrzebować, a ja czułem, że powinienem z nim być mimo tego wszystkiego, co było kiedyś. Stanąłem przed dębowymi drzwiami i wpatrując się w nie niemrawo zacząłem się nagle zastanawiać, czy ja na pewno jestem trzeźwy. Idę przecież na sąd, na którym już od dawna został na mnie wydany wyrok śmierci. Prędzej czy później, nie ważne. Bo ona i tak miała nastąpić. Na moment wstrzymałem oddech. Biłem się z myślami, czy zapukać, czy nie zapukać… A co, jeżeli on się wścieknie? Co jeśli wyprowadzi go z równowagi fakt, że przyleciałem? A jeśli wyrzuci mnie i wyzwie od najgorszych wytykając to, że gdy najbardziej mnie potrzebował, to mnie nie było? I… Nie wiem jak to się stało, ale nawet nie zauważyłem, gdy moja ręka sama zapukała do drzwi. Nie zrobiłem tego zwyczajnie, tylko wyjątkowo. Miałem nadzieję, że pozna sposób pukania, który kiedyś ustaliliśmy…
Usłyszałem pospieszne kroki dochodzące zza drzwi. Myślałem, że serce mi wyskoczy z piersi. Boże, co ja tu robię? Oszalałem? Całkowicie postradałem zmysły… Ale ja po prostu… Ja…
Drzwi otworzyły się powoli, a zza nich wyjrzał brunet o krótkich włosach. Zaniemówiłem. Ściął się, przefarbował. Wyglądał zupełnie inaczej, ale.. I tak uroczo. Był przystojny, a ja nie mogłem oderwać od niego wzroku. Gdy zobaczył moją postać, po której zapewne było widać, jak cały się trzęsę, wyprostował się i otworzył drzwi na oścież.
- Baekhyun-ah… - szepnął. Zrobił krok do przodu i wyjrzał na korytarz i widząc, że jest pusty, złapał mnie za przedramię i wciągnął do środka. Zamknął drzwi i odwrócił się do mnie bacznie mi się przyglądając.
- Co tu robisz? – mruknął.
- Ja po prostu… ja… musiałem wiedzieć, że nic Ci nie jest… - wymamrotałem niewyraźnie i zamrugałem nerwowo. Spuściłem wzrok i szukałem jakiegoś martwego punku, na którym mógłbym skupić swoją uwagę czekając na reakcję wyższego. Jednak takiego obrotu sytuacji się nie spodziewałem… Chanyeol rzucił się na mnie i mocno przytulił. Wypuściłem torbę z ręki, która uderzyła o podłogę. Trwaliśmy tak jeszcze przez chwilę w uścisku, dopóki ktoś ciężką ręką nie zaczął walić w drzwi. Poczułem jak Channie zrobił się spięty i automatycznie mnie puścił odsuwając się na pewną odległość.
- Chanyeol, gnojku! – usłyszałem doskonale znany mi głos. To był Drake, starszy brat rudzielca. Tak, będę na niego wciąż mówił rudzielec. Przyzwyczaiłem się do tego i jest mi z tym dobrze. – Słyszysz?! Wiem, że tam jesteś! Otwieraj te pieprzone drzwi!
Oderwałem wzrok od drzwi i spojrzałem niepewnie na Chanyeola. Wbił wzrok w podłogę, pięści zaciskał z taką siłą, że aż poczerwieniały i zaczęły drżeć. Chciałem do niego podejść i spróbować go uspokoić… Zrobiłem krok do przodu i wyciągnąłem w jego stronę rękę, ale… zatrzymałem ją w połowie drogi i zrezygnowałem cofając się o kilka kroków. Chłopak spojrzał na mnie z żalem w oczach. Tak, jakby mówił mi, że doskonale wie, dlaczego się cofam. Poczułem się dziwnie… Chciałem mu pomóc, ale bałem się do niego zbliżyć.
- Chanyeol! – dobiegało wciąż zza drzwi. – Otwieraj te cholerne drzwi! Słyszysz?! – walenie wcale nie ustało, a nasiliło się. Drake uderzał w drewno obiema rękami. Na przemian, albo równocześnie. Chanyeol podszedł do mnie pospiesznie, złapał za nadgarstek i energicznie pociągnął za sobą, w stronę drugiego pokoju. Wepchnął mnie do niego i zmierzył mnie wzrokiem.
- Schowaj się tam – wskazał okno, za którym były metalowe schody prowadzące na dach – i siedź cicho. Ani drgnij. Nie wtrącaj się. – wycedził przez zęby i zamknął mi drzwi przed nosem. Stałem tak jeszcze przez chwilę wpatrując się w miejsce w którym zniknął. Jednak gdy usłyszałem huk pchniętych na ścianę przez Drake drzwi ocknąłem się i pospiesznie wyszedłem na zewnątrz. Ukucnąłem przy parapecie i próbowałem usłyszeć o czym rozmawiają.
- Myślałeś, że mi się wywiniesz? – warczał starszy. – Masz tydzień. W tydzień oddasz mi pieniądze, a jak nie, to tego pożałujesz. – Chanyeol pożyczył od Drake’a pieniądze? Niemożliwe. Nigdy by tego nie zrobił… To znaczy… Kiedyś nigdy by tego nie zrobił. – Gnojku… myślisz, że skoro raz Ci się udało ode mnie uwolnić i uciec, to drugi raz też się wywiniesz? Nie ma przy tobie twojej zabaweczki. Nie ma cię kto pilnować, kontrolować i tresować. – parsknął. Moment.. On mówił o mnie?
- Spierdalaj Drake, nic ci do tego. – usłyszałem wreszcie głos Chanyeola, który był wyraźnie zdenerwowany. Miałem wrażenie, że już za moment usłyszę huk oznajmujący, że któryś z nich nie wytrzymał i wymierzył cios temu drugiemu.
- Prawda w oczy kole. Co, braciszku? – zadrwił Drake. – Nie ma go przy tobie. I już nie będzie. Kto by chciał żyć z kimś takim jak ty? Prędzej własnymi rękami byś mu grób wykopał. – Zabolało. – Przyznaj się gówniarzu… Ile razu mu przyłożyłeś? – I w tym miejscu Drake miał rację. Ile razy? Chanyeol… On… To prawda, lubił się bawić. Ciężko było poskromić jego emocje, ale… Znałem go. Znałem go na pewno lepiej od jego brata. Rudzielec był czułą i naprawdę kochającą osobą. Po prostu… Nie zawsze wychodziło mu panowanie nad sobą…
- Powiedziałem już, że masz się wynosić… - Chanyeol wycedził przez zęby zdanie, którego słowa wypowiadał wyraźnie i powoli. – Wynoś się! – wrzasnął.
- Pamiętaj młody. Masz tydzień.
Epickie powitanie, nie ma co. Pomyślałem i zacząłem ponownie wchodzić do wnętrza mieszkania. Zamknąłem okno i potulnie usiadłem na jego łóżku. Było wciąż takie samo… Uśmiechnąłem się mimowolnie, gdy moje dłonie dotknęła jego nakrycia. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz i wspomnienia minionych czasów. Beztroską chwilę przerwał Chanyeol, który wpadł z do środka otwierając drzwi z impetem. Znieruchomiałem. Wpatrywał się we mnie szeroko otwartymi oczami, miał przyspieszony, ciężki oddech. Jedną rękę zaciskał na klamce, a drugą otworzył i ponownie ściskał w pięść. Powtórzył tą czynność jeszcze kilka razy. Zamknął oczy i wziął głęboki oddech. Otworzył je ponownie, puścił wreszcie klamkę i wszedł w głąb pokoju zamykając za sobą drzwi. Usiadł na drugim końcu łóżka i patrzył mierząc mnie wzrokiem.
- Po co przyleciałeś? – spytał.
- D-dostałem Twój list… - odpowiedziałem niepewnie próbując zapanować nad swoim głosem.
- I co? I tak po prostu przyleciałeś? I czego chcesz? – warczał Chanyeol rzucając we mnie różnymi słowami. Nadal był wściekły, widziałem to w jego oczach. Dlatego też każdą swoją wypowiedź analizowałem dokładnie w głowie zanim ujrzała ono światło dzienne.
- Po prostu… Kiedy go przeczytałem… No nie potrafię Ci tego wytłumaczyć. – zrezygnowałem. Przestałem się pilnować… - Po prostu musiałem. Chciałem. Czułem, że muszę wrócić. – ściszyłem głos wypowiadając ostatnie słowa i spuściłem wzrok.
- Jak długo zostaniesz? - mruknął pod nosem.
- Nie wiem… Jeśli mam sobie pójść, to powiedz… Od razu zniknę…
- Nie! – podniósł nieco ton głosu, ale przełknął głośno ślinę. – Zostań. – dodał już spokojniej. Chciałem coś powiedzieć, ale zrezygnowałem widząc, że wstał. Spojrzałem na niego wyczekująco. – Idę się przejść. – położył mi rękę na ramieniu. Zatrzymałem na chwilę oddech. - Nie ruszaj się stąd.
Wyszedł.
Wyszedł i zostawił mnie w swoim domu zupełnie samego. Nie pierwszy raz to zrobił. A ja odetchnąłem z ulgą, bo odbyło się bez rozlewu krwi. Gdy tylko zamknął za sobą drzwi na dwa zamki ja wyszedłem z sypialni i skierowałem swoje kroki w stronę kuchni. Tam panował największy bałagan. Westchnąłem i wziąłem się za porządki, a przy okazji sprawdzałem, czy nadal trzyma wszystkie rzeczy w tych samych miejscach. Nie zdziwiłem się, gdy znalazłem odkurzacz w tym samym miejscu, w którym stał rok temu. Uśmiechnąłem się pod nosem i zabrałem za sprzątanie. Chciałem skończyć, zanim wróci. Nadal jednak pamiętałem, których miejsc w domu nie mam dotykać. Zapamiętałem to bardzo dokładnie i bardzo… zręcznie. Pamiętam każdą chwilę, w której od niego dostałem. Każdy siniak i każdą okoliczność. Sam nie wiedziałem, że tak dobrze będę to wciąż pamiętał… Wyrzuciłem te myśli z głowy i zatraciłem się w porządkach. Zajęło mi to wszystko ok. dwóch godzin, po czym zajrzałem do lodówki i zrobiłem kimbap na kolację. W sumie… Nawet nie wiedziałem czy wróci.. Ale on wiedział doskonale jak bardzo denerwuje mnie fakt jego długiej nieobecności… Chyba, że już o tym zapomniał. Krążyłem w ciemności po mieszkaniu w tę i z powrotem czekając aż wróci. Po chwili usłyszałem przekręcanie klucza w drzwiach. Zatrzymałem się na środku pomieszczenia i wyczekiwałem, aż otworzą się drzwi i zobaczę w nich jego sylwetkę. Dopiero wtedy poczuję ulgę.
Chyba mnie nie zauważył, bo nic nie powiedział tylko podniósł wzrok i podskoczył na mój widok.
- Matko! Baekhyun-ah! – wrzasnął. – Nie strasz mnie! Czemu chodzisz tak po ciemku?
Wyminął mnie i poszedł do kuchni, a ja za nim. Chciałem mu podać kolację i zjeść z nim. Kiedy jednak zapaliłem światło o mało zawału nie dostałem. Chanyeol miał rozcięty łuk brwiowy nad lewym okiem i wargę.
- Chryste! Co Ci się stało?! – podbiegłem do niego i nagle zatrzymałem się w momencie gdy chciałem sięgnąć jego twarzy. Przeszedł mnie zimny dreszcz na samą myśl, że mógłbym teraz oberwać.
- Nie bój się mnie… - szepnął niewyraźnie. Spojrzał na mnie spokojnie.  – Nic mi nie jest… - mruknął i usiadł przy stole.
- M-mogę Cię opatrzyć? – spytałem cicho, a on tylko spojrzał na mnie.
- Apteczka jest…
- Wiem, w łazience w szafce nad umywalką. – przerwałem mu. - Pamiętam.
Na jego twarzy zakwitł delikatny uśmiech, a potem coś na wygląd zażenowania. Poszedłem pospiesznie po apteczkę, wróciłem do kuchni i usiadłem na krześle, które ustawiłem sobie przed nim. Zerknąłem na niego, westchnąłem i sięgnąłem po butelkę z wodą utlenioną. Oblałem ją wacik i ponownie spojrzałem na Chanyeola. Wpatrywał się we mnie milcząc, jego oddech był spokojny, a oczy zmęczone. Chwyciłem niepewnie jego podbródek, a drugą ręką zbliżyłem wacik do jego skroni i delikatnie zacząłem ją przemywać. Syknął, a na jego twarzy wymalował się grymas bólu. Robiłem to najdelikatniej jak potrafiłem, aby sprawić mu jak najmniej cierpienia.
- Lubię dotyk Twoich dłoni… - usłyszałem nagle i poczułem jak serce zabiło mi kilka razy w przyspieszonym tempie. – Są delikatne i czułe, a nie szorstkie i silne… tak jak moje.
Posłałem mu delikatny uśmiech i kontynuowałem czynność przenosząc się na rozciętą wargę. Odruchowo odsunął głowę pod wpływem pieczenia. Ale zignorowałem to i delikatnie przysunąłem z powrotem jego twarz dalej obmywając ranę.
- P-przepraszam… - wydukał, a ja zatrzymałem się w połowie przemywania jego wargi. Zamrugałem nerwowo, wziąłem głębszy oddech i znów zacząłem przemywać ranę. – Baekhyun-ah… - jęknął. – Przepraszam… Naprawdę Cię przepraszam… Za… Za wszystko.
Opuściłem ręce i ułożyłem je sobie na kolanach, ale nie patrzyłem mu w twarz. Nie byłem w stanie tego zrobić. Z jednej strony nie mogłem mu tego wybaczyć, ale z drugiej… Rozumiałem jakby… Rozumiałem jego porywczość i to, co robił. Nie odpowiedział na to nic. Sięgnąłem do apteczki po plaster i zacząłem go odklejać. Zbliżyłem go do jego skroni i delikatnie przykleiłem. Chanyeol złapał mnie delikatnie za nadgarstek, a ja wstrzymałem oddech. Jednak on tylko opuścił moją rękę i splótł nasze palce.
- Byłem gnojem… Przepraszam… - wyszeptał. – Nigdy nie chciałem Cię skrzywdzić…
- Ale robiłeś to. – postanowiłem zabrać głos. – Robiłeś i to nie raz.
- Wiem, żałuję. Z każdym kolejnym ciosem nienawidziłem siebie jeszcze bardziej… A potem tamta kłótnia… Baekhyun… ja… - zmarszczył brwi i tym razem to on wstrzymał powietrze. Wpatrywał się w nasze splecione palce, których jakoś… Nie wiem… Nie spieszno było mi je rozplatać.
- Możemy… Czy… Myślisz że… - jąkał się próbując jakoś zacząć. Uśmiechnąłem się w duchu. Nadal miał problem z wypowiadaniem najprostszych zdań. Nadal sprawiały mu problem momenty, w których musiał mówić to, co myśli, czy czuje. – Dasz mi jeszcze jedną szanse? – wypowiedział te słowa na jednym bezdechu, a ja poczułem motylki w brzuchu i gorąco, które właśnie uderzyło mi do głowy.
- Sz-szansę na co? – spytałem. Wiedziałem doskonale o co pytał, jednak chciałem, aby się jeszcze trochę wysilił.
- Szansę… Szansę… Dla nas. Dasz nam szansę? – spojrzał na mnie, a w jego oczach błyskały się iskierki nadziei, która w normalnych warunkach byłaby znikoma, ponieważ każdy normalny, myślący racjonalnie człowiek na moim miejscu by go wyśmiał.  Uśmiechnąłem się tylko i delikatnie do niego zbliżyłem opierając się wolną ręką o jego udo. Spojrzałem mu spokojnie w oczy, które były teraz tak blisko i delikatnie zacząłem dmuchać na jego rozciętą wargę. Poczułem jak się spiął, a ja miałem ochotę się uśmiechnąć. Chciałem właśnie puścić jego dłoń i podgrzać zimną już kolację, ale jak zwykle pokrzyżował moje plany. W ułamku sekundy wpił się w moje usta odcinając mi tym samym dopływ powietrza. Zakręciło mi się w głowie. Chyba od nadmiaru wrażeń. Jak na pierwszy dzień było ich zdecydowanie za dużo… Nagle poczułem w buzi krew. Zmarszczyłem brwi zastanawiając się skąd się wzięła, a wtedy Chanyeol oderwał się ode mnie pospiesznie sycząc. Złapał się za ranę na dolnej wardze i spojrzał na mnie z wyrzutem. Roześmiałem się i wstałem.
- Nie patrz tak na mnie, ja nic nie zrobiłem. Nie ja się na Ciebie rzuciłem… – uśmiechnąłem się starając powstrzymać śmiech i podszedłem do kuchenki, aby podgrzać przygotowane wcześniej kimbap.

6 komentarzy:

  1. Nie bardzo pamiętam jak to komentowałam na bieżąco... ;_;
    W każdym bądź razie uwielbiam to. :D
    Szczególnie tą końcówkę. ;D Opatrywanie ran, jest takie niebezpieczne... xD

    OdpowiedzUsuń
  2. to opowiadanie mega mi się podoba i trafiłaś nim w mój punkt G - zdecydowanie *lol* <333 kocham je i czekam na dalszą część! podoba mi się chanbaek w twoim wykonaniu! tak baaaaardzo <3333

    OdpowiedzUsuń
  3. I tak poleciał... tak desperacko jak L.Joe w moim opowiadaniu....Kurczę, boję się. Normalnie boję się czytając fragmenty o biciu, o bracie Chanyeola wgl ten wątek trochę kryminalny (nie wiem czy mogę to tak nazwać) intryguje. Ale uwielbiam za to, kiedy tacy twardziele okazują uczucia ;3 A już szczególnie podoba mi się fakt, że oni razem normalnie rozmawiają nawet w tak beznadziejnych okolicznościach. NO I, ŻE KTOŚ TAM POSPRZĄTAŁ :D Ale tak serio...... przemawia do mnie to bardzo i nawet nie czuję, że to yaoi, co jest wielkim +. Może właśnie dlatego chcę to czytać dalej ? ~ ;-) Martuś... Pisz to dalej <3 Chciałabym wiedzieć, jakie będą ich losy *-*.

    OdpowiedzUsuń
  4. no i poleciał... ale naprawdę, podoba mi się to, jak to wszystko opisałaś. *-* taki dziki Baekhyun na lotnisku, a potem taki spokojny Channie podczas opatrywania tej rany. *_* nie wiem kiedy ostatni raz uśmiechałam się czytając jakiekolwiek opowiadanie. i ten pocałunek, ugh. *-* w sumie myślałam, że Chanyeol znowu pobije Baekhyuna, ale się myliłam. może to nawet i lepiej, że poprosił o szansę, może będzie inaczej niż poprzednio. ;> i wiesz, pisz dalej, bo nie wiem, kiedy ostatni raz wkręciłam się tak w jakieś opowiadanie. <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Podoba mi się to. Nie wiem dlaczego, ale lubię czytać o takich toksycznych związkach, chociaż sama nigdy nie chciałabym się w takiej sytuacji znaleźć. Podziwiam Baekhyuna, nie wiem, czy na jego miejscu wróciłabym to Chanyeola. Wiadomo - miłość potrafi zdziałać cuda i naprawdę się cieszę, że mu wybaczył i jak na razie zapowiada się na to, że wszystko zmierza ku dobremu, jednak wiem doskonale, ze Chanyeol tak szybko się nie zmieni, ale mając przy sobie ukochanego może zdoła pokonać swój ostry charakterek ^^ oby! Bo oni są tacy słodcy razem *.*

    OdpowiedzUsuń
  6. Juz to kocham *-* podoba mi sie taka wersja Chanyeol'a, ale troszke boje sie co bd dalej... no nic ide czytac dalej <3 / Natalia

    OdpowiedzUsuń