Tytuł: What the hell with us.
Paring: ChanBaek
Długość: Chaptered
Rodzaj: Dramat, Romans,Psychologiczny, Kryminał
Rating: G, NC-17
Rozdział 2.
Nie wiem, czy dobrze zrobiłem wracając tutaj. Może miałem
zostać w domu i nigdy tu nie wracać? Nie potrafię odpowiedzieć sobie na to
pytanie. Ale jednego jestem pewien. Miałem mętlik w głowie i nie potrafiłem go
w żaden sposób poukładać. To wszystko było zbyt pokręcone, skomplikowane. Wiem,
byłem świadomy tego, że sytuacja sprzed roku bez wahania może się powtórzyć,
bądź może być jeszcze gorzej. Ale mimo wszystko go kocham i nie potrafię
zostawić go w takim stanie. Chciałem i starałem się zrobić wszystko, aby
udowodnić mu, że może mi wciąż ufać. Miałem nadzieję na lepsze jutro… Ale
jednak okazało się, że to wszystko jest jeszcze bardziej pogmatwane niż mogłem
to sobie wyobrazić…
- Channie? Gdzie jest moja… - wparowałem do jego pokoju bez
pukania, nigdy tego nie robiłem, po prostu wchodziłem. Zamarłem. – Co Ty
wyprawiasz?!
- Puka się. – warknął przez zaciśnięte zęby, którymi ciągnął
pasek od spodni, zaciśnięty na swoim lewym przedramieniu. W prawej ręce trzymał
strzykawkę, a niedaleko leżała mała, srebrna łyżeczka i zapalniczka… - Wyjdź. – mruknął i pociągnął
energicznie za koniec paska od spodni, ściskając mocniej rękę. Zrobiło mi się
słabo…
- Zwariowałeś?! – jęknąłem. – Chanyeol, myślałem, że mamy…
- Powiedziałem wyjdź! – wrzasnął rzucając we mnie pęczkiem
kluczy, które leżały na szafce nocnej. Zrobiłem unik, zmierzyłem go wzrokiem i
poczułem jak do oczu napływają mi łzy, a mój organizm ogarnia złość. Zacisnąłem
pięści i wyszedłem trzaskając drzwiami. Wybiegłem przed kamienicę ciężko
oddychając. Pochyliłem się i oparłem się rękoma o swoje nogi próbując się
uspokoić. Podniosłem głowę i zawiesiłem wzrok na oknie jego pokoju. Usiadłem na
progu opierając się bezsilnie o drzwi. Wciąż miałem przed oczami Chanyeola ze
strzykawką… Czy on jest świadomy tego, co robi? Długo to już tak ciągnie? Poczułem ogarniający mnie
strach paraliżujący moje ciało. Podołam temu? Nadal jestem na tyle silny, żeby
stawić temu ponownie czoło? Skąd znajdę tyle siły, skoro źródło, z którego je
czerpałem kiedyś zniknęło? Ukryłem twarz w dłoniach i wypuściłem ciężko
powietrze. Ulica była pusta, postanowiłem przespacerować się po mieście.
Chciałem być jak najdalej od tego miejsca. Miałem do niego żal. Myślałem, że
choć jednej obietnicy dotrzyma…
Usiadłem na ławce w parku, przy fontannie i patrzyłem na
tryskającą w niej wodę. Chodziłem bez celu przez kilka godzin po całym centrum
i chodziłbym tak dłużej, gdyby nie to, że byłem zmęczony i naprawdę
potrzebowałem odpocząć. Wróciłem więc do domu…
Kiedy wszedłem do mieszkania poczułem zapach smażonego
kurczaka i zajrzałem do kuchni. Chanyeol stał przy kuchence i nucił coś pod
nosem. Taki był z siebie dumny? Rzeczywiście, jest z czego…
Gdy zobaczył mnie w drzwiach, uśmiechnął się szeroko i
podbiegł do mnie, by się przytulić. Odsunąłem się. Spojrzał na mnie pytająco.
- Obiecałeś. – mruknąłem i wyszedłem do salonu. On jednak
poszedł za mną.
- Dlaczego po prostu nie możesz odpuścić?! – krzyknął za
mną.
- Ja?! – wyprowadził mnie z równowagi. – Mam odpuścić? Odpuścić i patrzeć jak
chłopak, którego kocham zabija w sobie każdą iskrę życia?! – warknąłem. – Rok
temu przysięgałeś mi, że już nigdy, nigdy nie ruszysz tego świństwa!
- Wielkie mi rzeczy… - wywrócił oczami.
- Kłamca. – skwitowałem. – Z resztą czego się spodziewałem…
Tak obiecywałeś, a ja Ci uwierzyłem.
- To było dawno i nieprawda. – warknął. W tym momencie
miałem dość.
- Tak? W takim razie – przez chwile analizowałem to, czy
powinienem to mówić, ale to jakoś wyszło samo przez się. – W takim razie to, co
było między nami też było dawno i nieprawda.
Wziąłem swoją kurtkę i ruszyłem w stronę drzwi.
- Nie wyjdziesz! – rzucił za mną w złości.
- A właśnie, że wyjdę! Patrz! – krzyknąłem. Złapałem za
klamkę, nacisnąłem ją i zdążyłem przekroczyć próg tylko jedną nogą, ponieważ
poczułem silny uścisk na swoim nadgarstku. Chanyeol szarpnął mnie w tył.
- Powiedziałem przecież – wycedził przez zaciśnięte zęby –
że nie wyjdziesz… - zacisnął ręce na moim nadgarstku jeszcze bardziej.
- Puść. To boli… - wyszeptałem krzywiąc się, a on… zamrugał
kilka razy, po czym rozluźnił uścisk. Byłem pewien, że on to zignoruje, albo
ściśnie moją rękę jeszcze bardziej…
- Nie wychodź… - wydukał.
- Dlaczego? – spytałem.
- Po prostu. Nie wychodź. Nie możesz.
- Nie mogę… - powtórzyłem. – Dlaczego? Zabronisz mi? – spytałem
z lekką ironią w głosie. Było mi już teraz wszystko jedno, czy mnie uderzy czy
nie.
- Bo… - spuścił wzrok i puścił moją rękę. Patrzyłem na niego
i czekałem, aż wreszcie zbierze się w sobie i powie to, z czym właśnie walczył.
– Nie możesz. I tyle.
- I tyle? – powtórzyłem. Pokręciłem głową i ruszyłem ku
wyjściu.
- Nie! Stój! – krzyknął za mną i ponownie złapał mój
nadgarstek. Zrobił to jednak delikatnie i spokojnie. Spojrzałem na niego.
- Dlaczego?
- Bo… - zawahał się. – Bo bez Ciebie jestem nikim…
Patrzyłem mu w oczy i czułem ból. Ból, który przeszywając
moje ciało zostawiał w nim odłamki szkła, które niemiłosiernie wbijały się w
jego wnętrze i raniły przy każdym choćby najmniejszym ruchu. Rozrywało mnie od
środka, a ja nie wiedziałem co mam z tym zrobić. Nie miałem sił z tym walczyć.
Nie dziś. Nie tej nocy. Nie z nim.
Wysunąłem rękę z jego uścisku i ponownie otworzyłem drzwi.
- Baekhyun… - jęknął.
- Idę się przejść… - szepnąłem – zaraz wrócę… - dodałem po
chwili. Spojrzałem na niego i wyszedłem. Gdy tylko zamknąłem za sobą drzwi,
osunąłem się po ścianie i ukryłem twarz w dłoniach.
- Dam radę… - szepnąłem sam do siebie. – Dam sobie radę.
Zawsze daję…
Zawsze to powtarzałem, gdy miałem jakieś problemy. Jednak
tym razem sam nie wierzyłem w prawdziwość tych słów.
Siedziałem tak jeszcze przez dłuższą chwilę myśląc nad tym,
co dalej. Wstałem w końcu, otrzepałem się i właśnie chciałem nacisnąć na
klamkę. Jednak drzwi same się otworzyły, a w nich pojawiła się sylwetka
spiętego Chanyeola, który był gotowy do wyjścia. Spojrzałem na niego, a on
wyraźnie się rozluźnił. Wpuścił mnie do środka i zamknął drzwi. Stał tak i
przyglądał mi się przez moment.
- Nie chciałeś gdzieś wyjść? – spytałem zdejmując buty.
- Nie… Już nie… Martwiłem się. – szepnął. – Długo Cię nie
było…
- Channie… Nie było mnie z jakieś pół godziny. –
uśmiechnąłem się blado.
- Nie prawda. – zaprzeczył, a ja automatycznie zacząłem
szukać wzrokiem zegarka. – Nie było Cię ponad godzinę. – mruknął. Odnalazłem
tykający przedmiot wiszący nad drzwiami do kuchni. Rzeczywiście, miał rację.
Nie było mnie dość długo. To znaczy, że spędziłem ponad godzinę na siedzeniu na
korytarzu?
- Straciłem poczucie czasu… - poczułem się dziwnie. Nie
miałem pojęcia co mam mu powiedzieć… Nie mogłem go przeprosić, bo w sumie na to
nie zasłużył. – Idę pod prysznic. – mruknąłem i udałem się do łazienki.
Wszedłem pod prysznic i pozwoliłem zimnemu strumieniowi wody
uderzyć w moje zmęczone ciało. Martwił się o mnie? Od kiedy? Nie. Nie
powinienem tak mówić… Nie wiem tego, co naprawdę siedzi w jego głowie. Wziąłem
prysznic i wróciłem do salonu wycierając włosy ręcznikiem. Chanyeol siedział na
kanapie wpatrując się w dywan. Kiedy usłyszał, że idę ożywił się i wstał na
równe nogi. Zatrzymałem się i spojrzałem na niego. Nie był wściekły, ani nawet
zły. Był… przygnębiony?
- Możemy chwilę porozmawiać? – spytał spokojnie. Wpatrywałem
się w niego jeszcze przez chwilę, w końcu podszedłem i usiadłem na kanapie.
Zajął miejsce obok mnie, siadając przodem do mnie. Spuściłem wzrok i czekałem
na jego ruch. Chciał pogadać, to niech mówi. Chętnie posłucham.
- Ty… - zerknąłem na niego kątem oka. Był naprawdę
przygnębiony, a na jego twarzy malowało się zmartwienie. – Ty naprawdę uważasz,
że to między nami… - spauzował. – że to dawno i nie prawda?
- Ja… - zaskoczył mnie. Naprawdę wziął to do siebie? – Ja…
po prostu… myślę, że jest inaczej. Na pewno jest inaczej, niż kiedyś. Może
nasze uczucia się nie zmieniły, ale traktujemy siebie nawzajem z dystansem. I…
- I…? I co? – ponaglał mnie. Nie lubiłem tego, bo zaczynałem
zapominać co chciałem powiedzieć…
- I myślę że… Straciliśmy wspólny język.. – wydukałem i
zacząłem bawić się swoimi dłońmi. Zawsze to robiłem, kiedy zaczynałem się czymś
denerwować…
***
- …Ale czy Ty nie rozumiesz, że tylko w ten sposób możemy coś
z tym zrobić? – spytałem z nadzieją, że tym razem mnie zrozumie. – Tylko dzięki
temu będzie nas stać na wyrwanie się z tej dziury.
- Chyba doszczętnie Cię porąbało. – warknął.
- Ale jeśli skończę studia, dostanę dobrą pracę… Będziemy
mogli się stąd wynieść i zacząć wszystko na nowo…
- Chyba nie myślisz, że Ci pozwolę wyjechać? – rzucił.
- Ja.. Jak to… Pozwolisz? – powtórzyłem. – A co Ty masz mi
do pozwalania? Nie jestem Twoją własnością! – oburzyłem się.
- Wydaje mi się, że nie masz racji. Jestem co do tego innego
zdania… - zamruczał zbliżając się do mnie i patrząc mi prosto w oczy.
- Chyba za dużo sobie wyobrażasz! – rzuciłem i odsunąłem się
od niego. Zmierzył mnie wzrokiem marszcząc czoło.
- Chcę to zrobić dla Ciebie. Dla nas! Tak będzie o wiele
lepiej! – ciskałem w niego słowami. Chciałem zrobić wszystko, żeby mnie
zrozumiał. Dlaczego nie mógł tego pojąć? – Uwolnisz się od Drake’a. Będzie
lepiej… - ostatnie słowa wypowiedziałem znacznie ciszej. Chanyeol wyglądał
dziwnie, nienaturalnie. Jakbym rozmawiał z zupełnie inną osobą.
- Nie zgadzam się. – mruknął odwracając się w stronę stołu,
na który wcześniej odstawił butelkę z piwem.
- Ale o co Ci chodzi?! Pojadę! Pojadę i pomogę nam z tego
wyjść!
- Nigdzie nie pojedziesz! – ryknął. Odwrócił się na pięcie i
odmachnął się w moją stronę. Wycelował idealnie. Znowu to zrobił. Upadłem.
Poczułem ból przeszywający moją szczękę i smak krwi w ustach. Sięgnąłem do nich
ręką i przetarłem wierzchem dłoni wargi wycierając cieknącą z nich stróżkę
krwi. Chanyeol stał nade mną i patrzył się na mnie bez żadnego wyrazu twarzy.
Serce waliło mi jak oszalałe, a w głowie pulsował ból wymieszany ze złością i
strachem. Miałem dość.
- Nigdzie nie pojedziesz. – rzucił i wyszedł na balkon.
Wstałem na równe nogi, zmroziłem miejsce, w którym zniknął
wzrokiem i podszedłem pospiesznie do szafy. Wyjąłem spod łóżka walizkę i
zacząłem wrzucać w nią swoje rzeczy. Spieszyłem się, aby mój prywatny
dręczyciel nie rozmyślił się i nie postanowił sprezentować mi swojej pełnej
siły. Zapiąłem zamek błyskawiczny i wybiegłem na korytarz. Ubrałem buty,
kurtkę, telefon włożyłem do kieszeni. Cichutko wszedłem do salonu i zostawiłem
mu na stole kartkę złożoną na pół i mój komplet kluczy do mieszkania.
Wyprostowałem się, spojrzałem w stronę balkonu i wypuściłem ciężko powietrze.
Szybkim krokiem opuściłem kamienicę i kierowałem swoje kroki na przystanek
autobusowy. Była dość późna godzina, ale autobus, na który czekałem był
ostatnim, który wracał do miasta. Wsiadłem do niego i oglądając się za siebie
odjechałem. W mieście wsiadłem do taksówki, która zabrała mnie na lotnisko,
gdzie czekał już na mnie zarezerwowany telefonicznie bilet…
Zacząłem żałować swojej decyzji dopiero po przylocie do
Londynu. Ale wtedy było już za późno, a moja siostra zabroniła mi wracać widząc
moje siniaki i rozciętą wargę. Wmawiała mi, że tak będzie dla nas obu lepiej…
Uwierzyłem jej wmawiając sobie, że ona naprawdę ma rację.
Nie miała. Było coraz gorzej, ale nauczyłem się oszukiwać
samego siebie, co pozwalało mi dalej normalnie funkcjonować. Zmieniłem nawet
numer telefonu, wszystko, by odciąć się od tamtego świata..
Do pewnego czasu nawet zaczęło działać. Aż w końcu tamtego
dnia, dostałem ten list. Od niego. Do mnie. Dla mnie. Tęsknił. Przepraszał.
Żałował. A ja byłem głupi. Bo mu wtedy uwierzyłem. Znowu tracąc dla niego
głowę. Czy żałuję? Nie. Czy go kocham? Z całego serca.
***
- Mogę… Cię o coś spytać? – wyszeptałem nie podnosząc
wzroku.
- O wszystko. – odparł po chwili. Miałem nadzieję, że to
właśnie teraz jest tak chwila szczerości, którą tak trudno było od niego
uzyskać…
- Dlaczego… - podniosłem na niego wzrok i wbiłem go w jego
czekoladowe tęczówki. – Dlaczego wtedy nie chciałeś mnie puścić? Nie chciałeś
mi pozwolić wyjechać?
Chanyeol zmarszczył czoło i spuścił wzrok. Czyżbym jednak zadał
nie to pytanie, które powinienem? Rudzielec wziął głęboki wdech i ciężko
wypuścił powietrze z płuc.
- Po prostu… - usłyszałem po chwili. – Po prostu myślałem,
że jak wyjedziesz, to już nie wrócisz… Że zostawisz mnie całkiem samego z tym
wszystkim, a ja wtedy zaprzepaszczę wszystko nad czym tak ciężko pracowaliśmy…
Nad czym Ty… pracowałeś…
To był coś poniżej pasa. A najgorsze w tym wszystkim było
to, że sam go sobie zadałem. Wyjeżdżając tamtej nocy spełniłem jego obawy… Bał
się, że go zostawię wyjeżdżając na studia… Nie pozwolił mnie, a ja tym czasem
zostawiłem go. Zostawiłem go, jak małe dziecko zabawkę, z której już wyrosło.
Poczułem się okropnie. Jednak to ja byłem tym najgorszym. Takie miałem odczucie
tego wieczoru. Naprawdę go wtedy zostawiłem. To było najgorsze, bo mogłem wtedy
zrobić… A ja to tak po prostu zrobiłem… Spakowałem się i wyszedłem bez
pożegnania, zostawiając go z kartką i kluczami. Miałem ochotę strzelić sobie w
łeb…
Patrzyłem na niego i na jego smutne oczy. Zaćpane oczy.
Znowu wziął, prawda? Ale nie miałem zamiaru teraz tego wyciągać na wierzch.
Potrzebował mnie, a nie pustego mieszkania, butelki alkoholu i dragów…
Potrzebował mnie, tak dawno mnie potrzebował, a mnie nie było…
Nie wiem, co mną wtedy kierowało. Po prostu… Przyssałem się
do jego ust i zapomniałem o wszystkich wydarzeniach dzisiejszego dnia.
Oderwaliśmy się od siebie. Chanyeol zmierzył mnie wzrokiem i
pchnął energicznie na łóżko. Rudzielec uśmiechnął się zadziornie i zwinnym ruchem wszedł na łóżko. Zawisł nade mną opierając się na wyprostowanych
rękach. Jego oczy błyszczały w świetle lampki nocnej, którą właśnie zgasił.
Oblizał wargi i przylgnął do moich ust łącząc nas w namiętnym pocałunku. Serce
łomotało mi jak szalone, a całe moje ciało zalała fala gorąca, której już nie
potrafiłem opanować.
*
Kołatanie mojego serca odbijało się od ścian, zupełnie jak nasze przyspieszone oddechy. Przewrócił się na
bok, podparł głowę na ręce i spojrzał na mnie, co wywołało u mnie rumieniec.
Zaśmiał się i przesunął wierzchem dłoni po moim policzku, zahaczając o usta.
- Właśnie tego było mi dzisiaj potrzeba… - wymruczał mi do
ucha. Spojrzałem na niego spokojnym już wzrokiem. – Wiesz… kocham Cię. – dodał po chwili,
pocałował mnie i poszedł do łazienki.
***
Wszystko wydawało się być tak niemożliwym, tak wspaniałym. Chanyeol
i ja, znowu razem. Znowu dane mi było poczuć jego bliskość… Wydawało mi się, że
już nigdy tego nie doświadczę. Leżałem i wpatrywałem się w drzwi, za którymi
zniknął chwilę temu, które otworzyły się na oścież, a w nich stanął on z twarzą
bez wyrazu. Chanyeol wydawał się być obojętny, lecz pod warstwą lodu ukrywał
swoistą czułość i ciepło. Dokładnie tego rodzaju osobowość potrafiłem
zaakceptować. Z resztą… I tak mimo wszystko dalej będę go kochał. Choćby nie
wiadomo jakie głupstwo by zrobił.
- Biorę morfinę. – mruknął. Dlaczego teraz? Channie powiedz,
dlaczego teraz mi to robisz? Dlaczego musisz poruszać ten temat właśnie teraz?
W tak idealnym i można by rzec upragnionym przeze mnie momencie, za którym
myślałem, że obaj tęskniliśmy… Ale Ty właśnie zniszczyłeś moją Arkadię…
Usiadł na brzegu łóżka przyglądając się czubkom swoich
kapci. Jego głos był słaby, a mimo to zdążył powiedzieć tę najpotworniejszą
rzecz. Zbyt potworną, by istniała jakakolwiek szansa na nieporozumienie. Wiedziałem już, że to wszystko to nie sen. Wcześniej
naprawdę widziałem go z całym… sprzętem. I teraz powiedział mi tą rzecz. Nie chciałem tego wiedzieć. Pierwszy raz zamiast
wyswobodzić go z problemu, ja po prostu chciałem o nim nie wiedzieć. Przynajmniej
nie teraz, nie w tak cudownym momencie…
To wszystko, pamiętam to jakby z wczoraj.. Pewnego popołudnia,
gdy Chanyeol siedział w jakimś fast-foodzie, przypadkiem spotkał znajomego. Ten cały Li Zhang, z Szanghajskiego Centrum Kontroli.. Nawet tej dziwnej nazwy nie pamiętam.
Wtedy, w Seulu, mieszkał u swoich krewnych i pracował w klinice dentystycznej, w której wykonywał jakieś dziwne prace. Nigdy nie chciałem tego wiedzieć. Może to i lepiej….
Wtedy, w Seulu, mieszkał u swoich krewnych i pracował w klinice dentystycznej, w której wykonywał jakieś dziwne prace. Nigdy nie chciałem tego wiedzieć. Może to i lepiej….
Ta dwójka naprawdę dobrze się dogadywała. Dodatkowo przez to, że Chanyeol był wtedy większość czasu sam, znalezienie się w towarzystwie
dawnego znajomego go uszczęśliwiało.
Miałem wtedy pracę, udało mi się złapać pół etatu w barze, jako kelner. Rudzielec był na mnie wściekły, bo nie podobał mu się pomysł kelnera w barze przepełnionym pijakami, którzy mogliby mnie zaczepiać i jak to wtedy powiedział… „klepać po tyłku”. Otóż wtedy pokłóciliśmy się o to, ale wiedział, że potrzebujemy tych pieniędzy, więc się zgodził. Bez jego wiedzy znalazłem też ogłoszenie w gazecie, że poszukują kogoś na dzienną zmianę w sklepie.. Więc całe dnie nie było mnie w domu, przychodziłem na dwie, trzy godziny odpocząć i szedłem do baru. Wracałem w środku nocy, gdy on już często spał. Na początku na mnie czekał, siedział tak długo, dopóki nie położyłem się spać. Potem zdarzało się, że nie było go nawet w domu. Na początku martwiło mnie to, bo przecież co mógł robić w środku nocy? Potem jednak postanowiłem nie zwracać na to uwagi.
Miałem wtedy pracę, udało mi się złapać pół etatu w barze, jako kelner. Rudzielec był na mnie wściekły, bo nie podobał mu się pomysł kelnera w barze przepełnionym pijakami, którzy mogliby mnie zaczepiać i jak to wtedy powiedział… „klepać po tyłku”. Otóż wtedy pokłóciliśmy się o to, ale wiedział, że potrzebujemy tych pieniędzy, więc się zgodził. Bez jego wiedzy znalazłem też ogłoszenie w gazecie, że poszukują kogoś na dzienną zmianę w sklepie.. Więc całe dnie nie było mnie w domu, przychodziłem na dwie, trzy godziny odpocząć i szedłem do baru. Wracałem w środku nocy, gdy on już często spał. Na początku na mnie czekał, siedział tak długo, dopóki nie położyłem się spać. Potem zdarzało się, że nie było go nawet w domu. Na początku martwiło mnie to, bo przecież co mógł robić w środku nocy? Potem jednak postanowiłem nie zwracać na to uwagi.
Dlatego uważam, że kontakt z Li Zhangiem sprawiał
mu przyjemność. Mógł liczyć na jego towarzystwo, gdy mnie nie było. Co mnie też
nieco wyprowadzało z równowagi, bo ja harowałem jak wół, żebyśmy mieli
pieniądze, a on zabawiał się po nocach z kumplem, a w dzień… Nawet nie mam
pojęcia.
Widziałem ich kiedyś. Ramię w ramię przechadzali się w
kojącej południowej bryzie, rozmawiając o czymś… Potem siadali u nas na
balkonie i obserwowali zachód słońca. Świetnie się bawił, a ja patrzyłem na
niego z drugiej strony ulicy i zastanawiałem się, co tak naprawdę ich łączy.
Widziałem też, że niedaleko od nich, na drodze, pojawiały się blade, młode
panie o przesadnym makijażu. Polowały na klientów z kurewskim zacięciem, bez
śladu romantyczności. Na twarzach miały
nieszczere uśmiechy, żałośnie pociągały nosami, a piersi ich wyglądały na
twarde jak prehistoryczne skamieniałości. Jednakże o nie akurat martwić się nie
musiałem. Wiedziałem, że Chanyeol nawet na te panny nie spojrzy. Nie to było
obiektem jego zainteresowań, już wtedy to wiedziałem…
Pierwszy raz z zastrzykami morfiny eksperymentował właśnie w
tej całej klinice krewnych tego całego jego… „niezawodnego” Li Zhanga. Wtedy
właśnie ten jego niezawodny przyjaciel pokazał mu jak robi się te zastrzyki. Li
pokazał mu nie tylko to. Zaprowadził go do wielu różnych miejsc… Nielegalne
salony gier, cieniste saloniki fryzjerskie, opuszczone magazyny, w których
gangi załatwiały swoje porachunki. W tym właśnie punkcie całej tej historii
wszystko gwałtownie obróciło się na gorsze. Wcześniej mieliśmy na głowie tylko
problemy finansowe, jego pieprzonego brata, który czepiał się każdej błahostki,
miałem wrażenie, że przeszkadzało mu nawet to, że oddychamy tym samym
powietrzem, no i Chanyeol. Chanyeol i jego agresja. Owszem, to były bolesne
doznania. Jednakże bardziej bolały te wewnętrzne, niż siniaki jakie mi nabił…
Być może to nam było przeznaczone od początku, nieuniknione od dnia, w którym
Chanyeol zeznawał w sądzie przeciwko swojemu ojcu, kiedy po śmierci matki
zamknął się w sobie jeszcze bardziej, gdy spotkał mnie w Czerwonym Smoku, gdy
jego spocone, bezsilne ciało pochylało się nad moim tej pierwszej nocy… i gdy
wyjechałem do Los Angeles. Od tamtej pory nie potrafił otrząsnąć się z urojeń i
nieustępliwego pesymizmu. Nie potrafił się od nich odseparować, nie był zdolny
określić granicy między nimi a sobą. Umiał tylko żyć i umrzeć w cieniu swojego
bezsilnego męskiego organu.
Li się wszystkim wtedy zajął. Pieniądze Chanyeola były
wymieniane na kolejne bryłki białego proszku. Nawet nie wiem jak to się stało,
ale… Wiedziałem, że to moja wina. Że powinienem wcześniej zauważyć. Nawaliłem.
Jednak… Potem przysięgał, obiecał, że już nigdy, nigdy więcej, tego nie zrobi.
Więc dlaczego? Dlaczego teraz znowu mi to robi? Znowu każe mi przejść przez to
piekło. Dlaczego?
- Ale… - wyrwał mnie z zamyślenia. – Kocham Cię… -
wyszeptał, przysunął się do mnie. Nachylił się i wycisnął na moich wargach
wilgotny, ciepły pocałunek. Wiedział doskonale jak załagodzić sytuację. W
ułamku sekundy zapomniałem o tym, co powiedział mi przed chwilą…