Na samym początku chciałam przeprosić za dwie rzeczy. ^^
Otóż za to, że tak długo czekaliście, a druga to długość tego rozdziału. Nie jest on niestety tak długi, jak pozostałe, przepraszam. Niestety aktualnie nie stać mnie na nic więcej. Uznałam, że ten jeden może być krótszy niż pozostałe. Za to pozytywną stronę tego jest fakt, że What The Hell zostanie z Wami trochę dłużej, niż przewidywałam. Ponieważ będzie o jedną część więcej. ;)
No ok, ok. Zapraszam więc do czytania i komentowania Rozdziału Piątego.
No ok, ok. Zapraszam więc do czytania i komentowania Rozdziału Piątego.
------------------------------------------------------------------------------------
Tytuł: What the hell with us.
Paring: ChanBaek
Długość: Chaptered
Rodzaj: Dramat, Romans,Psychologiczny, Kryminał
Rating: G, NC-17
Rozdział 5.
Słońce było wysoko na niebie. A ja dalej leżałem na kanapie
gapiąc się bez najmniejszego sensu w sufit. O czym myślałem? O nas, to
oczywiste. Myślałem o nas i o tym, co by było, gdyby nasze wspólne życie były
pozbawione tego szaleństwa, bólu i tych problemów, które miałem wrażenie…
wyniszczają nas powoli od wewnątrz. Nagle moje serce zabiło mocniej i zadało mi
ból. Naszedł mnie nieodparty strach przed utratą Chanyeola. Złapałem za telefon
i wybrałem jego numer. Już miałem dzwonić, kiedy usłyszałem przekręcany zamek w
drzwiach. Odetchnąłem z ulgą i powoli podniosłem się na łokciach. Po chwili do
salonu wyjrzała zza drzwi głowa wielkoluda. Uśmiechnął się do mnie i pomachał
mi jakimś papierkiem, który trzymał w dłoni. Ożywiłem się nieco, wstałem i poszedłem
w jego kierunku.
- Co to? – spytałem opierając się o framugę drzwi.
- Dzień dobry. – odpowiedział rozbawiony. – Umowa.
- Umowa? – powtórzyłem unosząc brwi ku górze. – Jaka umowa?
- O pracę. – oznajmił zupełnie spokojnie, wyminął mnie w
drzwiach i rozsiadł się na kanapie. – Znalazłem Ci pracę.
Wyglądał na wyraźnie zadowolonego. Wcale nie pasowała mi
gra, w której to on miał mi wybierać gdzie i za kogo będę pracować, wolałem
zrobić to samodzielnie. Ale nie chciałem się sprzeczać, więc podszedłem bliżej
i zająłem miejsce obok niego.
- Co to za praca? – spytałem i wyprostowałem ścierpnięte
plecy, które powoli zaczynały mnie boleć. Automatycznie syknąłem. Chanyeol
spojrzał na mnie zaciekawiony.
- Coś Cię boli? – rzucił po chwili. Zerknąłem na niego
niepewnie, ale był naprawdę spokojny. Widocznie dopisywał mu dobry humor.
- Nie, nie… To nic takiego.
- Baekhyun-ah… - mruknął patrząc na mnie spode łba.
- Plecy. – uciąłem i zacząłem się rozciągać. Złapał mnie za
ramiona i zaczął okręcać tyłem do siebie.
- Zrobię Ci masaż, a w tym czasie porozmawiamy. – oznajmił i
zanim zdążyłem coś powiedzieć zaczął swoimi dłońmi dusić, szczypać i masować
moje obolałe plecy. Zmrużyłem oczy i rozluźniłem mięśnie.
- Więc… - zaczął. – Znalazłem Ci pracę w centrum. W jednym
ze sklepów z markowymi ciuchami kierownikiem jest brat mojego dawnego kumpla… -
no i już wszystko rozumiem. – Rozmawiałem z nim chwilę, powiedziałem co i jak…
O co chodzi i czego szukam. Powiedział mi, że tam będziesz bezpieczny i że
spokojnie możesz przyjść tam pracować, bo szukają kogoś na miejsce jakiejś
laski, która idzie na macierzyńskie czy coś tam. – wytłumaczył całkowicie z
siebie zadowolony.
- Ach, czyli będę pracował w sklepie? Z ubraniami? –
powtórzyłem, a on tylko przytaknął.
- Zaczynasz jutro, o piętnastej, zawiozę Cię, a kończysz o
dwudziestej, jak zamykają sklep i centrum. Czekaj na mnie w środku, nie wychodź
dopóki nie przyjadę.
- Co? – ocknąłem się. – Będziesz mnie tam zawoził i
odwoził?! – lekko mnie to zirytowało.
- Baek… - mruknął. – Nie zaczynaj. – uciął i wstał
przerywając masaż.
- Ale kiedy! Chanyeol… - jęknąłem. – Przecież sam też
potrafię chodzić… - dodałem znudzony.
- No i?! Będę po Ciebie przyjeżdżał. – mruknął. – A jeśli mi
coś wypadnie, to przyślę po Ciebie Jason’a, albo Greg’a.
- Ale po co ta cała szopka?! – o co mu chodziło? Nie mógł
tego po prostu powiedzieć prosto z mostu? Trzasnął pięścią w kredens, obok
którego właśnie stał. Podskoczyłem w miejscu.
- Ale czy do Ciebie nie dociera, że Ty wcale nie jesteś
bezpieczny?! – warknął. – Nie pozwolę sobie dopuścić do tego, żebyś chodził sam
po ulicy! Ten palant mógłby Cię spokojnie sprzątnąć, a ja nie pozwolę mu Cię
tknąć choćby czubkiem palca! – zacisnął pięści i wyszedł z salonu. Po chwili
moich uszu doszedł odgłos puszczanej wody w łazience. Poszedł się kąpać, a moje
serce… Biło jak szalone. Sam nie wiem, czy przez jego ton głosu czy przez to,
że właśnie się przyznał, że martwi się o moje życie i nie pozwoli mnie
skrzywdzić? Miałem ochotę go przytulić, ale… Jest zły, poczekam aż wyjdzie z
łazienki. Wróciłem na kanapę i cicho czekałem, aż wróci. Po chwili ciszy, która
zapadła w łazience, drzwi się otworzyły, usłyszałem kroki zmierzające ku
pomieszczeniu, w którym byłem. Chanyeol stanął w drzwiach i zaczął przewijać
czarną koszulkę bez rękawów, by chwilę później wciągnąć ją na siebie. Spojrzał
na mnie wyczekująco, w końcu podszedł bliżej i zaczął mi się przyglądać.
Uniosłem się lekko z miejsca, złapałem go za nadgarstek i pociągnąłem w swoją
stronę. Przysiadł się obok mnie i przez pierwsze sekundy siedział jakby
sparaliżowany. Wymienione wcześniej słowa były całkowitym przeciwieństwem tego,
co krzyczało moje serce kierując moje usta do jego warg. Nie bardzo wiedziałem,
jak mam mu powiedzieć, że dziękuję za to, że się o mnie martwi i troszczy o moje
bezpieczeństwo… I jak przeprosić za to, że miałem mu to za złe. Moje serce,
którego stukot ciągle nabierał szybkości, mówiło jak bardzo tęskniłem przez
ostatni rok, jak bardzo dziękuję mu za to wszystko, za troskę, za miłość, nawet
jeśli jest toksyczna… Mówiło jak bardzo czułem się zagubiony, ile bym dał, by
wrócić do tamtej chwili kiedy zostawiłem na stoliku tą cholerną kartkę i drąc
ją na strzępy przemyśleć ten wylot. Widząc jak głupi byłem zostawiając go
samego z obawami, które wspólnie udawało nam się eliminować w jego życiu,
liczyłem na to, że słowa, które nie potrafiły przejść mi przez gardło, odczyta
w pocałunku. Delikatnym a zarazem stanowczym, czułym i jednocześnie wyrażającym
ból wcześniejszej rozłąki. Modliłem się, by mnie nie odepchnął, tak jak ja go
przekreśliłem opuszczając wtedy to mieszkanie.
Channie zamknął oczy początkowo równie delikatnie
odwzajemniając pocałunek. Przysunął dłoń do mojej twarzy, sunąc opuszkami
palców po policzkach, by wpleść ją we włosy przyciągając mnie do siebie. Czułem
jego bliskość, jego przyspieszone bicie serca pod warstwą cienkiego materiału
koszulki, którą chwile temu założył wchodząc do salonu. Tak bardzo mi tego
brakowało i tak bardzo dziś tego potrzebowałem…
Nie odrywając się ode mnie naprał na mnie swoim ciałem,
przewracając na sofę, na której siedzieliśmy. Nie potrafiłem opierać się
czemuś, co krążyło w moich myślach równie intensywnie. Nie pytając o nic i nie
czekając na moje przyzwolenia złapał mnie za koszulę. Nie bawił się w
przedłużaną delikatność, bojąc się, że w miedzy czasie zdążę uciec, nie
zostawiając po sobie śladu. Szarpnął energicznie wyrywając rząd guzików,
których głuche uderzenia o drewnianą podłogę stłumił dywan. Cichy jęk wydobył
się z mojego gardła. A może pomruk zadowolenia? Nie bardzo wiedziałem co się ze
mną dzieje. Moje ciało reagowało samo, podświadomie układało się tak by
dopasować się do leżącego na mnie chłopaka. Jego szorstkie dłonie błądziły po
odsłonionej skórze przypominając sobie każdy centymetr mojego ciała. Łaknąc
wręcz jego bliskości, dotyku, jego dotyku - złapałem jego nadgarstki. Ja,
spokojny i opanowany dałem ponieść się chwili nie mogąc spokojnie czekać jak
miałem to w zwyczaju. Przesunąłem jego dłonie znacznie niżej. Chłopak był
widocznie zaskoczony tym faktem, co ewidentnie bardziej zachęciło go do
przyspieszenia znikomej gry wstępnej. Zdarł z siebie koszulkę odrzucając ją
gdzieś za siebie i zaczął szarpać za sprzączkę paska u moich dżinsów. Poluźnił
go. Mając już swobodny dostęp do guzika i rozporka w mgnieniu oka zsunął mi
spodnie jednocześnie z jasnymi bokserkami…
Opadł na mnie bezwładnie, głośno oddychając. Złożył na moich
ustach czuły pocałunek i położył się obok mnie. Leżał przez chwilę wpatrując
się w sufit. W końcu spojrzał na mnie, przysunął się, objął mnie w pasie i
przytulił się do mnie kładąc mi głowę na torsie. Leżeliśmy tak przez chwile. Ja
gładziłem jego włosy, a on błądził delikatnie palcem wokół mojego pępka, co
wywoływało u mnie palpitacje serce. Zaśmiał się i uniósł głowę.
- Ale Ci wali serce. – roześmiał się. – To moja zasługa? –
spojrzał na mnie podejrzliwie, a nie otrzymując żadnej odpowiedzi postanowił
sam się o tym przekonać. Zaczął tworzyć palcami niewidzialne zygzaki na moim
podbrzuszu, coraz bliżej mojego członka, na co moje serce zareagowało szybkimi
i głośnymi uderzeniami. Ponownie się roześmiał i sięgnął moich ust składając na
nich namiętny pocałunek. Oderwał się ode mnie i położył obok. – Ach! –
westchnął głośno przerywając błogą ciszę. – Głodny jestem! – klasnął w dłonie,
a ja automatycznie podskoczyłem.
- Czy Ty zawsze musisz o jedzeniu… w takim momencie… -
jęknąłem pod nosem.
- Mówiłeś coś? – spytał przybliżając swoją twarz do mojej.
Był tak bardzo blisko, że aż wstrzymałem oddech i pokręciłem pospiesznie głową.
Uśmiechnął się zadziornie, odsunął się, wciągnął na siebie bokserki i wstał. –
Idę ugotować obiad. Na co masz ochotę? – spytał radośnie. Spojrzałem na niego
unosząc lekko prawą brew ku górze. On się aby na pewno dobrze czuje? Od kiedy
on idzie gotować?! On w ogóle umie?! STOP!
- Nie! Czekaj! – krzyknąłem, gdy ten chciał już wyjść z
pokoju. Spojrzał na mnie wyczekująco. – Ja ugotuję! – wciągnąłem bokserki i
popędziłem za nim. – Ty nie gotuj! Ja to zrobię! – krzyknąłem za nim i wpadłem
do kuchni jak tornado. Nie zauważyłem, że na podłodze jest rozlana woda.
Poślizgnąłem się i zacząłem tracić równowagę wymachując przy tym rękoma.
Zapewne żałośnie to musiało wyglądać… Już czułem, po prostu czułem twardą
podłogę pod sobą i byłem pewny, że jeszcze moment i upadnę…
- Mam Cię! – krzyknął łapiąc mnie w ostatnim momencie. Serce
na moment przestało mi bić. Otworzyłem oczy i zobaczyłem Chanyeola z przerażoną
miną nade mną. – Złapałem. – powiedział to w sumie chyba bardziej do siebie,
niż do mnie. Udałem, że tego nie słyszałem i stanąłem na nogi.
- Dziękuję… - powiedziałem już spokojny i ruszyłem w stronę
kuchenki. – Ja zrobię ten obiad, Ty się nie kłopocz.
- Ok, ok… - wywrócił oczami. Już miał wyjść, ale zatrzymał
się w drzwiach. – Powiedz mi… - zaczął niepewnie. Odwróciłem się więc i oparłem
o blat szafki. – Chciałbyś… iść… dzisiaj… wieczorem… do kina? – wydukał
niewyraźnie. Do kina? Z Chanyeolem? Ale mnie zaskoczył!
- Jasne, że chcę iść! Świetny pomysł! – odparłem radośnie.
Mój dzień bezapelacyjnie wskoczył na listę tych najlepszych dni jakie przeżyłem.
Zabrałem się więc za gotowanie, ale nie miałem jakoś natchnienia na nic
wymyślnego, ani specjalnego. Ugotowałem po prostu ramen, dodałem jajko i po
chwili było gotowe. Zaniosłem wszystko do salonu i wywlokłem Chanyeola ze
schodów pożarowych, na których często lubił przesiadywać.
Usiedliśmy do stołu i z apetytem zabraliśmy się za jedzenie.
Kiedy zabrałem się za sprzątanie naczyń, rudzielec wstał i pomógł mi wszystko
zabrać do kuchni. Uśmiechał się przy tym, co było dla mnie nieco dziwne i
czułem się lekko skrępowany. Nie pamiętam, kiedy miał tak dobry humor. A może
niespodziewany seks podczas kłótni jest lekarstwem na wszelkie zło? Nie ważne.
To naprawdę nie było teraz ważne. Tylko to, że jest dobrze. Ba, zajebiście.
Dawno tak nie było i nie pamiętam, kiedy on mnie wziął ostatnio do kina…
- W sumie możemy już iść i po drodze rozejrzymy się po
sklepach, czy coś… A w drodze powrotnej możemy zrobić zakupy, bo chyba
opustoszała nam trochę lodówka. – dodał lekko rozbawiony. Przytaknąłem i
poszedłem się przebrać. Byłem gotowy w niecałe dziesięć minut i mogliśmy
spokojnie iść. Wyszliśmy z mieszkania, które Channie szczelnie zamknął i
przekluczył na dwa zamki. Spokojnym krokiem ruszyliśmy w stronę centrum i
trzymając się za ręce szliśmy blisko siebie, a on co jakiś czas poprawiał
uścisk i uśmiechał się sam do siebie z głową podniesioną do góry. Pochodziliśmy
trochę po sklepach, obejrzeliśmy kilka wystaw i poszliśmy do kina. Chanyeol
kupił bilety i zapowiadał się naprawdę miły wieczór. W kinie usiedliśmy w
ostatnim rzędzie, na samej górze, gdzie było pusto. W sumie to oprócz nas, na
sali kinowej były tylko trzy pary zakochanych, każda siedziała w innym miejscu,
w dużej odległości od pozostałych. Cały seans Channie trzymał mnie za rękę, a
drugą błądził po moim przedramieniu, co jakiś czas sięgając do mojej szyi,
brody i przyciągając mnie do siebie, składał pocałunki wpijając się zachłannie
w moje wargi. Po skończonym filmie poszliśmy do supermarketu, po zakupy. W
dwójkę robienie zakupów idzie o wiele szybciej. Kiedy wyszliśmy ze sklepu,
miałem w głowie ułożony cały scenariusz idealnego wieczoru, z kolacją i wspólną
kąpielą. Wręcz nie mogłem się doczekać, kiedy dojdziemy do domu i nagle
wszystko prysło jak bańka mydlana. Przed nami, nie wiadomo skąd, wyrosło pięciu
kolesi, znałem z widzenia tylko dwóch. Trzech pozostałych widziałem pierwszy
raz na oczy, ale zachowanie Chanyeola wyjaśniało wszystko. Pchnął mnie w tył i
stanął przede mną zasłaniając mnie swoim ciałem. Tamci spojrzeli po sobie,
jeden z nich skinął w naszym kierunku głową, po czym cała piątka ruszyła w
naszym kierunku. Zrobiło mi się słabo. Przecież ich jest pięciu! Nawet nie wiem
co się wydarzyło. Było mi słabo, wszystko działo się tak szybko! Oni się na
niego rzucili, zaczęli go bić, a ja nie mogłem nic zrobić. Jeden z nich mnie
odepchnął i upadłem rozsypując zakupy… Po chwili wszyscy zniknęli zostawiając
nas samych na ulicy. Serce biło mi jak szalone. Doczłapałem się do niego po
czworakach, w oczach miałem pełno łez. Leżał na chodniku i lekko drżał.
- Chanyeol… - wyszeptałem przez zaciśnięte zęby. – Channieee…
- rozpłakałem się. Ręce zaczęły mi drżeć, cały się zacząłem trząść. Otworzył
niepewnie oczy i zaczął się dławić. – Channie! – jęknąłem roztrzęsiony.
- Baek… - szepnął.
- Shh… Shh… Nic nie mów… Nic nie mów. – Pogładziłem go po
policzku i próbując powstrzymać łzy otarłem mu delikatnie krew, która kapała z
jego rozciętej, dolnej wargi. – Zaraz coś poradzimy, shh… Będzie dobrze, będzie
dobrze… - powtarzałem i wyjąłem telefon z kieszeni i trzęsącymi się dłońmi wybrałem
numer Tao. Tylko on mi został… Tylko na
niego mogłem liczyć i miałem nadzieję, że i tym razem będę mógł na nim polegać…