Na początek chciałam podziękować Wam wszystkim za wspaniałe, liczne komentarze! ^^ Mile mnie zaskoczyliście. < 3 Cieszę się, że poprzedni rozdział tak bardzo Wam się podobał i że tak wiele osób go przeczytało i pozostawiło komentarze. Dzięki licznym komentarzom, które podbudowują moją chęć pisania mogłam stworzyć kolejny rozdział. Mam nadzieję, że ten również Wam się tak spodoba i także pozostawicie po sobie tak wiele. <3 Dziękuję Wam raz jeszcze, aż się w serduszku ciepło robi, że jest takie zainteresowanie moim drobnym What The Hell. ^^ no cóż... To zapraszam do czytania! ^^ <3
_ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _
Tytuł: What the hell with us.
Paring: ChanBaek
Długość: Chaptered
Rodzaj: Dramat, Romans,Psychologiczny, Kryminał
Rating: G, NC-17
Rozdział 4.
Było wcześnie. Nie miałem w zwyczaju budzić się o tej
godzinie. Piąta rano. Tym razem nie mogłem spać. Otworzyłem oczy i przez chwile
wpatrywałem się w sufit. Uśmiechnąłem się sam do siebie wspominając wczorajsze
wspólne sprzątanie z Chanyeolem. Pierwszy raz okazał jakieś swoje…
Zaangażowanie? Pomoc? Eh… Tak rzadko robimy coś razem… A o wychodzeniu gdzieś
we dwójkę, to już w ogóle nie wspomnę…
Rudzielec zaczął się wiercić i położył na wznak.
Przekręciłem się na prawy bok tak, by móc na niego patrzeć. Oparłem policzek o
swoją rękę i przyglądałem mu się uważnie. Spał spokojnie, miarowo oddychając.
Dobrze, że chociaż w snach jest spokojny. Mam nadzieję, że tam jego życie
wygląda o wiele lepiej, jest prostsze.. Lżejsze… Przeczesałem włosy palcami i
ostrożnie wstałem, by zrobić mu śniadanie i samemu wypić kawę.
Robiąc kanapki przemknęło mi przez myśl, by ponownie
poszukać pracy. Musimy z czegoś żyć. Jak na razie Chanyeol ma skądś pieniądze,
ale skąd, to nie wiem i w sumie nie wiem czy chcę o tym być poinformowany…
Zaparzyłem kawę, postawiłem wszystko na tacce i ruszyłem w stronę sypialni. Na
drodze stanął mi Channie. Zmierzył mnie wzrokiem i blado się uśmiechnął.
- Gdzie z tym idziesz? – spytał zadziornie. Zmieszałem się
nieco i nagle oprzytomniałem, że pomysł z podaniem mu śniadania do łóżka byłby
żałosny.
- Do salonu. – odpowiedziałem pospiesznie i skręciłem do
wspomnianego pomieszczenia. Chanyeol podążył za mną i usiadł na dywanie, jak to
miał w zwyczaju. Uśmiechnąłem się na widok jego sposoby jadania śniadań. Zawsze
tak jadł, nie lubił siedzieć normalnie przy stole podczas jedzenia kanapek.
- Smacznego. – rzucił i zabrał się do jedzenia. Jest w
dobrym humorze… Więc dlaczego by nie…
- Chciałbym znaleźć pracę. – burknąłem pod nosem, na co
rudzielec zaczął się krztusić.
- Słucham? – uniósł brwi ku górze i spojrzał na mnie
zaskoczony.
- No… pracę… chcę iść do pracy… - zacząłem i wbiłem wzrok w
moje delikatne dłonie, o które ostatnio przestałem tak dbać, gdyż było mi
szkoda pieniędzy na kremy i tego typu bzdury.
- Myślałem, że mamy to za sobą. – mruknął. – Nie będziesz
szedł do żadnej pracy. – uciął.
- Ale Chanyeol! – jęknąłem. – Znowu to samo… Wiesz dobrze,
że potrzebujemy pieniędzy, a tajemniczy sposób, w jaki je zdobywasz przestał mi
się podobać.
- Nie ma mowy. – parsknął. – Nie będziesz chodzić do pracy.
– wstał z miejsca i ruszył w stronę korytarza.
- Zaczekaj! – również wstałem, pobiegłem za nim i
zatrzymałem go łapiąc jego nadgarstek. Zacisnął dłonie w pięści… Widząc to
postanowiłem go puścić, na co on powoli obejrzał się na mnie. – Pozwól mi,
proszę Cię… Wiesz, że potrzebujemy pieniędzy… - szepnąłem. Rudzielec zamknął
oczy i wziął głęboki oddech.
- Zastanowię się. – mruknął i poszedł do łazienki.
Zastanowię się? Od kiedy on używa tego zwrotu? Dziwnie się czuję słysząc tego
typu rzeczy z jego ust… W każdym bądź razie mam nadzieję, że jakoś go do tego
namówię.
Wróciłem do kuchni, pozmywałem, wytarłem naczynia i wszystko
pochowałem. Starłem stół i zebrałem okruszki. Otworzyłem okno, żeby się tu
trochę przewietrzyło, bo zrobiło się strasznie duszno w mieszkaniu. Na dworze w
końcu pojawiały się pierwsze oznaki prawdziwego lata… Szum wody dochodzący z
łazienki ucichł, a chwilę później usłyszałem za sobą kroki. Chanyeol wszedł do
kuchni w samych krótkich spodenkach i ręczniku przewieszonym przez szyję tak,
by mógł chłonąć wciąż cieknącą wodę z jego włosów. Podszedł do lodówki i wyjął
z niej schłodzone piwo. Wziął porządnego łyka, oparł się o kredens i spojrzał
na mnie. Zmierzył mnie wzrokiem i wziął głęboki oddech.
- Niech Ci będzie. – mruknął w końcu. Zamrugałem kilka razy
nie dowierzając temu, co słyszę. – Ale jest jeden warunek. – No tak… Niczego
nie zrobi od tak, po prostu… Ech…
- Jaki? – spytałem w nadziei, że to nie będzie nic
przewyższającego moje obawy.
- Sam Ci wybiorę pracę. – rzucił jakby od niechcenia i
wyszedł kierując się do sypialni. Jeszcze przez moment wpatrywałem się nerwowo
mrugając w miejsce, gdzie stał chwilę temu. Sam mi wybierze pracę… Poważnie? On
mówił poważnie? Ale… stop. Nie pora na dyskusję. Zgodził się, to najważniejsze.
Reszta jest po prostu nieistotna.
Przebrałem się i zrobiłem listę zakupów. Chanyeol wyszedł na
moment, mówił, że wróci za godzinę, więc ja zdążę skoczyć do sklepu po zakupy.
Wziąłem pieniądze krzywiąc się na widok zmniejszającej się ilości banknotów.
Musimy to zmienić, nie mogę ciągle martwić się o to, że jutro może zabraknąć
nam na jedzenie, czy opłacenie rachunków za prąd, gaz czy wodę…
Wyszedłem i skierowałem kroki do sieciówki. Nie chciało mi
się jechać do centrum, bo po co? Po kilka produktów? Nie warto. Poszedłem więc
do dzielnicowego marketu. Nie był znowu aż tak daleko, więc nie mogło mi się
nic stać po przejściu kilkunastu kroków.
Zakupy załatwiłem w kwadrans i spokojnym krokiem wracałem do
domu nucąc pod nosem piosenkę, którą usłyszałem w sklepie. Męcząca była, bo nie
wiedziałem co to, a jej melodyjka kręciła się po mojej głowie. Nagle wyrósł
przede mną ten palant…
- No proszę. – zaczął i stanął przede mną zagradzając mi
drogę. – Nasza gosposia była na zakupach? – spytał lekko rozbawiony. Miałem
ochotę przywalić mu z tej siatki z zakupami. Jednak udałem, że go nie widzę i
bez słowa ominąłem. Drake jednak nie dawał za wygraną. Podłożył mi nogę, przez
co o mały włos nie zaliczyłem upadku. Nie wiedziałem jakim cudem udało mi się
utrzymać równowagę.
- Ostrzegam cię gówniarzu… - warknął i podszedł do mnie
szarpiąc za ramiona. – Albo oddacie mi kasę, albo któryś z was tego pożałuje. –
Wyszarpnąłem mu swoją bluzę z ręki, odwróciłem się na pięcie i poszedłem w
stronę kamienicy.
Gdy tylko zamknąłem za sobą drzwi, oparłem się o nie,
zamknąłem oczy i wziąłem głęboki oddech.
- Baekie? – usłyszałem z salonu. – To Ty? Gdzie byłeś?
- Zrobiłem zakupy, nic wielkiego! – rzuciłem i poszedłem do
kuchni rozpakować siatkę. Chanyeol znalazł się przy mnie w mgnieniu oka i
zaczął wszystko chować do lodówki. Zawiesiłem się na moment i zacząłem mu się
bacznie przyglądać. Miałem ochotę spytać mu się, czy dobrze się czuje, ale
wziąłby to za bardzo do siebie i znowu niepotrzebnie byśmy się pokłócili.
- No co? – mruknął.
- Nic, nic. Dziękuję. - Uśmiechnąłem się blado, na co on
obdarzył mnie jednym ze swoich zadziornych uśmiechów i dał pstryczka w czoło. –
Ej! – zaśmiałem się i rozmasowałem czoło.
- Kupiłem kolację na mieście, jest w lodówce. Nie wiedziałem
o której przyjdziesz, więc już jadłem… - rzucił i usiadł na krześle pod ścianą.
- Na mieście? Przecież mogłem zrobić… - burknąłem i
zajrzałem do lodówki. Zobaczyłem sajgonki, frytki i sok. – Dziękuję. –
uśmiechnąłem się i wyjąłem to, aby wszystko podgrzać.
- Smacznego. Idę spać, jestem padnięty. – rzucił i wstał.
Pocałował mnie przelotnie i ruszył w stronę sypialni. – Ach właśnie! Jutro
jadę rano do warsztatu i na skład… Może zgarnę za to jakieś siano. Wrócę pewnie
pod wieczór, więc nie czekaj.
- Ok – odparłem z pełną buzią. Zaśmiał się. – Dobranoc!
- Przyjdziesz w miarę szybko? – zamruczał stając w drzwiach.
- Postaram się, chciałem wziąć prysznic… - dodałem ciszej.
- Ach.. No to dobranoc, Baekie! – zaśmiał się i zniknął za
drzwiami.
Zjadłem z apetytem i wszystko pozmywałem. Kurczę, no i na co
było mu tracić kasę na kolację? Sam też mógłbym coś ugotować… Byłoby
oszczędniej. Chyba…
Byłem naprawdę zmęczony. Wziąłem szybko prysznic i szurając
nogami zawlokłem się do sypialni. Chanyeol spał już w najlepsze, ja też nie
próżnowałem. Gdy tylko moja głowa poczuła pod sobą miękką poduszkę, odpłynąłem
w krainę snów szybciej niż bym przypuszczał.
*
Z samego rana zabrałem się za porządki. Miałem idealny
nastrój na wysprzątanie całego mieszkania, więc zaraz po śniadaniu zabrałem się
za czyszczenie kuchni, łazienki i na koniec zostawiłem sobie pokoje. Kiedy
dotarłem do salonu, postanowiłem, że zrobię przerwę. Ugotowałem sobie ramen,
zjadłem z apetytem i wróciłem do porządków. Odkurzyłem korytarz i salon, wytarłem
kurze, umyłem okna. Oczywiście te, które mogłem umyć. Ogólnie dzień był
spokojny. Poszedłem na spacer i przejechałem się do
centrum. Wolałem nie kręcić się Drake’owi przed nosem. Pospacerowałem po
centrum, po parku, po czym zahaczyłem o firmę Tao. Niestety go nie było,
przemiła kobieta, sekretarka jak mniemam, poinformowała mnie, że wziął on
tydzień urlopu. Więc podziękowałem i wróciłem do domu.
Zjadłem lunch i rozsiadłem się przed telewizorem. Poskakałem
trochę po kanałach i zatrzymałem się na jakimś dennym programie rozrywkowym,
czekając na mój serial, którego dawno nie oglądałem. Siedziałem tak może
jeszcze z piętnaście… dwadzieścia minut? Usłyszałem dźwięk przekręcanego klucza
w drzwiach. Uśmiechnąłem się sam do siebie i czekałem na Channiego. Po
mieszkaniu rozległ się trzask drzwi, przez co zaskoczony podskoczyłem w
miejscu. Spojrzałem szybko w stronę drzwi, przez które właśnie do salonu wpadł
Chanyeol. Był zły. Wściekły. Podszedł do stołu, oparł się o niego na
wyprostowanych rękach i przyglądał mi się przez moment. Trzasnął pięścią w
stół, na co znowu podskoczyłem.
- Możesz mi do jasnej cholery powiedzieć, dlaczego mi nie
powiedziałeś, że Drake z Tobą rozmawiał?! – wrzasnął i zaczął miotać się po
pokoju. – Spotkaliśmy się pod kamienicą przed chwilą, a on mi mówi z szyderczym
uśmiechem, że miło mu się z Tobą rozmawiało i że ma na dzieję, że wszystko
dokładnie zrozumiałeś! – ciskał we mnie słowami, a ja zdążyłem się tylko
zapowietrzyć. – Dlaczego nie mówisz mi tak istotnych rzeczy?!
- To nie tak! – krzyknąłem. – Nie wiem… Tak jakoś wyszło… -
dodałem już ciszej i spuściłem wzrok.
- Jakoś tak wyszło?! – warknął. – Zrobił Ci coś?! Przestań
wiecznie pokazywać mu się na oczy! Co Ty się tak uparłeś, żeby ciągle gdzieś
łazić!? Siedź na dupie w domu i wychodź tylko jak to konieczne! Po co ciągle go
drażnisz?!
- Chanyeol, no! Przestań krzyczeć! – próbowałem go
przekrzyczeć, jednak on nie bardzo zwracał na to, co mówię uwagi i dalej
prowadził swój monolog.
- Co mam Cię związać, czy zamknąć w domu, żebyś przestał
wreszcie wyłazić?! Dlaczego jesteś taki uparty i musisz postawić na swoim?!
- Ale ja czasem też muszę wyjść na dwór! Choćby na spacer! –
Wstałem na równe nogi i wyszedłem zza stołu. Chanyeol stał niedaleko i cały
drżał.
- Nic nie musisz! – ryknął. Na moment zamilkł, po czym na
jednym oddechu dodał pospiesznie. – Od dziś siedzisz na dupie i się stąd nie
ruszasz! Chyba, że Ci na to pozwolę, albo pójdę z Tobą!
- Co proszę?! – no teraz to chyba sobie ze mnie żartuje… -
Nie będę siedział w domu jak niewolnik! Nie masz prawa mnie uziemić! – zrobiłem
krok w przód i oburzony wpatrywałem się w niego z żalem. Co on sobie wyobraża?
Że będzie mnie więził? Może zrobi jeszcze tak jak mówił? Na sznurku mnie będzie
trzymać?
- Zamknij się. – warknął. – Od dziś siedzisz w domu.
- Nie będziesz mi mówił, czy mam siedzieć w domu, czy nie!
Nie zabronisz mi wychodzenia z domu!
- Dość! – krzyknął i energicznie wyciągnął rękę w moją
stronę celując pięścią prosto w mój lewy policzek. Poczułem jak moje kości
przeszył silny ból. Zapomniałem już jakie to uczucie, gdy ukochana osoba
sprawia ci fizyczny ból. Złapałem się za policzek, poczułem jak do oczu
napłynęły mi łzy. Nie płakałem z bólu, płakałem z żalu. Do niego, że znowu to
zrobił. Do siebie, że znowu byłem naiwny. Wybiegłem z kamienicy i zacząłem biec
przed siebie. Dopiero po przebiegnięciu kilkunastu kroków dotarło do mnie, że
pada deszcz. Padało coraz mocniej.
- Boże, błagam… Daj mi siłę na to, by to znieść… - szepnąłem
i spojrzałem w czarne niebo. Nie miałem siły już hamować łez. Nigdy nie
płakałem, nie byłem typem beksy… Jednak sytuacja, w jakiej człowiek się
znajduje, może po prostu spowodować, że czasami nawet najtwardsza osoba pęknie…
- Baekhyun-ah! – usłyszałem nagle gdzieś za sobą. Pięknie,
nawet słyszę jak woła moje imię. Jestem na tyle naiwny, aby wierzyć w to, że za
mną biegnie? – Baekhyun-ah! Baek zaczekaj! – sparaliżowało mnie. Zatrzymałem
się gwałtownie i odwróciłem. On naprawdę za mną biegł. Wpatrywałem się w jego
biegnącą sylwetkę, która była przemoczona do suchej nitki, z resztą ja też
byłem. Dopiero teraz to poczułem… Dogonił mnie i zdyszany stanął przede mną
łapiąc uciekający oddech.
- Baekhyun… - wydyszał. – Przepraszam…
- Jestem żałosny… - jęknąłem i poczułem, jak puszczają mi
nerwy.
- Co? – spytał zdezorientowany prostując się. – O czym Ty
mówisz?
- Jestem żałosny. – Powtórzyłem, a on chyba nadal nie
rozumiał o czym mówię. – Każdy normalny człowiek byłby już daleko stąd! Miałby
to wszystko w głębokim poważaniu i błagałby los, aby nigdy nie skrzyżował jego
dróg ponownie z Twoimi! – przestałem już kontrolować własne słowa. – A ja co?
Jestem żałosny, bo to mnie zabija! Niszczy od środka, a ja nadal Cię kocham! –
łzy spływające po moich policzkach mieszały się z lipcowym deszczem. – Kocham
Cię i nie potrafię Cię zostawić, choć dawno powinienem był to zrobić… -
wyciszyłem głos. Stałem przed nim całkiem przemoczony, ręce zwisały mi
bezwładnie wzdłuż ciała, serce biło jak szalone i bolało… A on? On wpatrywał
się we mnie i moknął na deszczu razem ze mną, milcząc. Patrzył tak na mnie
jeszcze przez chwilę, po czym w ułamku sekundy podszedł do mnie, ujął moją
twarz w dłonie, złożył na ustach czuły pocałunek i mocno do siebie przytulił.
Poczułem się tak, jakby z moich ramion spadło coś ciężkiego. Coś, czego do tej
pory nie mogłem się pozbyć, a przygniatało mnie przez ten cały czas
uniemożliwiając spokojne, normalne funkcjonowanie.
- Przepraszam… - szepnął mi do ucha. – Naprawdę Cię
przepraszam, Baekhyun-ah… - jego głos drżał. Z zimna, czy z emocji? – Kocham
Cię… Przepraszam…
Odsunął się ode mnie lekko i ponownie ujął moją twarz w
dłonie. Pogładził delikatnie mój obolały od jego uderzenia policzek, przez co
skrzywiłem się lekko. Zmarszczył brwi i zawiesił wzrok na miejscu, które
właśnie przypominało bólem o swoim istnieniu.
- Mocno Cię boli? – spytał niepewnie.
- Bywało gorzej… - szepnąłem blado się uśmiechając.
- Eh… - uciekł wzrokiem gdzieś w bok. – Naprawdę tego
nienawidzę.. – mruknął pod nosem coś jeszcze, ale nie dosłyszałem. Chciałem
załagodzić atmosferę… No i… było mi naprawdę zimno…
– Wróćmy do domu… - szepnąłem i wtuliłem się w niego. –
Zimno… - przytaknął i otoczył mnie ramieniem kierując nasze kroki w stronę
kamienicy.
*
Zaparzył mi herbaty i okrył mnie kocem zaraz po tym, jak
przebrałem się w czyste ciuchy. Przykucnął przy mnie i położył mi dłoń na
kolanie. Wpatrywał się tępo w moje dłonie, którymi teraz obejmowałem gorący
kubek z herbatą. Wziąłem ostrożnie łyka, żeby się nie poparzyć, spojrzałem na
niego i przesunąłem się na kanapie. Usiadł obok mnie po turecku bawiąc się
rogiem koca.
- Baekhyun ja…
- Ostatni raz. – przerwałem mu. Spojrzał na mnie zdziwiony.
– Ostatni raz, Chanyeol. Drugiego nie będzie. Ostatnia szansa. – popiłem
herbaty i odstawiłem kubek na stolik. Rudzielec wciąż wpatrywał się we mnie w
lekkim osłupieniu.
- Nie dostaniesz już drugiej szansy. Nie wybaczę Ci
następnym razem. – spuścił wzrok.
- Wiem… - mruknął.
- Chanyeol, ja nie jestem robotem. Mnie to boli. – jęknąłem.
Nie to, żebym się skarżył, ale musi to przyswoić do wiadomości. – I nie mówię
tylko o bólu fizycznym. Czuję się paskudnie, serce mi pęka. Kocham Cię, a Ty
zadajesz mi ból. – rudzielec zapowietrzył się jakby chciał coś powiedzieć, ale
spuścił tylko głowę i wypuścił ciężko powietrze z płuc.
- Wiem… jestem na siebie wściekły, że nie potrafię nad sobą
zapanować… -spojrzał mi w oczy i złapał moją dłoń. – Baekhyun-ah! – jęknął. –
Nie chcę tak już! Mam dość tego wszystkiego… Nie chcę być powodem Twoich
siniaków… - dodał już ciszej i opadł bezwładnie na oparcie kanapy.
- Poradzimy sobie… - szepnąłem. – Poradzimy… - przytuliłem
się do niego i zamknąłem oczy. Siedzieliśmy tak przez chwilę w milczeniu,
gładził moje włosy dłonią, a drugą splótł nasze palce.
- Obejrzymy jakiś film? – spytałem w końcu. Mimo tych wszystkich
problemów, chciałem mieć normalny związek… O ile w tak toksycznej sytuacji to
było w ogóle możliwe…
- Jasne! – rzucił spokojnie. – Co włączyć? – spytał wstając
i podchodząc do półki z płytami, które kiedyś przegrywaliśmy od Tao.
Widzieliśmy je wszystkie, ale… to było wieki temu… Nagle Chanyeol zmarszczył
brwi wpatrując się natarczywie w coś leżącego pod stołem. Podszedł w tamtą
miejsce i przykucnął. Wyjął spod niego marker, wstał i odwrócił się do mnie
tyłem.
- Co robisz? – spytałem, a gdy nie uzyskałem odpowiedzi
wygramoliłem się spod koca i podszedłem do niego próbując zajrzeć mu przez
ramię, co graniczyło z cudem. Po chwili Chanyeol sam się do mnie odwrócił z
szerokim uśmiechem na twarzy. – Co? – spytałem ponownie. Pokazał mi swoją lewą
dłoń nad wyraz z siebie zadowolony. – Nie tak blisko, bo nic nie widzę! –
zaśmiałem się, wziąłem jego rękę i oddaliłem na odpowiednią odległość.
- „ Nie spieprz tego” – przeczytałem napis na jego dłoni.
Zamrugałem kilkukrotnie i spojrzałem mu w oczy. Uśmiechnął się i przytulił mnie
ostrożnie do siebie.
- Nie spieprzę, obiecuję…
*
Włączyliśmy jakąś komedię, chcieliśmy rozładować atmosferę.
Dlatego uznaliśmy, że komedia to idealny pomysł. Chanyeol rozsiadł się na
kanapie, a ja usiadłem obok niego i położyłem mu głowę na kolanach. Okrył mnie
kocem i objął mnie w pasie. Leżeliśmy tak i oglądaliśmy puszczony przez niego
film. Trząsłem się co jakiś czas pod wpływem śmiejącego się w głos rudzielca,
co w sumie sprawiało mi przyjemność. Lubiłem dźwięk jego roześmianego głosu, a tak
rzadko go słyszałem… W połowie filmu oczy zaczęły mi się przymykać… Powieki
były takie ciężkie i tak szczypały mnie oczy…
Odpływałem właśnie w krainę snów, gdy poczułem na moich
włosach niewielki ciężar, rękę Channiego. Gładził mnie po włosach i coś mówił…
Spróbowałem skupić się na tym, aby ułożyć tą plątaninę literek w jedność i coś
zrozumieć…
- Baekhyun… Kochanie… - szeptał gładząc moje włosy. – Tak
bardzo nienawidzę się za to, co Ci zrobiłem… Tak bardzo tego nie chcę…
Nienawidzę się za to, że sprawiam Ci ból… Przepraszam…
Co on wygaduje? Nie może się nienawidzić… To jedno z
najgorszych uczuć! Nie powinien tak mówić… Nie może… Ale… nie mam siły mu
odpowiedzieć… Jestem zbyt zmęczony…
- Kocham cię… - dodał i pocałował mnie w czubek głowy.
Uśmiechnąłem się nie otwierając oczu. Nawet nie wiem kiedy zasnąłem…