Tytuł: What the hell with us.
Paring: ChanBaek
Długość: Chaptered
Rodzaj: Dramat, Romans,Psychologiczny, Kryminał
Rating: G, NC-17
Rozdział 1.
Minęły dwa tygodnie od dnia, w którym dostałem od niego
list. Jest godzina czwarta. Czwarta rano, nie mogę spać. Moją głowę nieustannie
zaprząta myśl błądząca wokół jego osoby…
Co robi? Czy dobrze się czuje? Czy cierpi? czy tak jak
pisał, jest sam? Nauczył się gotować? Czy nadal próbuje ciągnąć na zupkach z
paczki? Myśli o mnie? A co, jeśli wpakował się w jakieś tarapaty? Dłużej nie
mogłem tego znieść.
Podniosłem się gwałtownie z łóżka, spojrzałem po pokoju i
wstałem kierując swoje kroki do szafy. Wyjąłem z niej swoją walizkę i zacząłem
pakować do niej rzeczy. Byłem gotowy w dwadzieścia minut i razem z walizką
schodziłem ze schodów. Zostawiłem swojej siostrze karteczkę w kuchni na stole i
przeprosiłem za zabranie pieniędzy ze środków na awaryjne sytuacje i niemalże
wybiegłem z domu.
Najzabawniejsze było w tym wszystkim to, że jechałem w
ciemno. Nie miałem pojęcia nawet czy o tej porze jest jakiś samolot do Seulu.
Po prostu wziąłem pieniądze, co prawda siostry, ale wiem, że mi wybaczy no i
wyszedłem z domu. Wsiadłem w pierwszą, lepszą taksówkę i byłem w drodze na
lotnisko.
Wciąż miałem do niego żal o każdego siniaka i każdą obolałą
kość… Jednak mimo to, wciąż go kochałem. Byłbym głupcem, gdybym okłamywał sam
siebie, że mi nie zależy. Nawet jeśli miało to związek z ponownym uporaniem się
z problemem nadpobudliwego Chanyeola.
Znałem go na wylot i wiedziałem, że to, co napisał w liście
było szczere. Miał problemy, to prawda. Wychował się w ciężkich warunkach, przy
ojcu alkoholiku, który znęcał się nad nim, jego starszym bracie i nad jego
matką. Co prawda zamknęli go, siedzi za morderstwo. Jednak nie zmienia to
faktu, że jego przemoc miała wpływ na psychikę młodego Park ’a. O starszym nie
wspomnę, to inna historia, której nawet nie chce się opowiadać. Wracając do
Chanyeola… Chłopak stoczył się na dno i gdybym go wtedy nie spotkał na klatce
schodowej, pod drzwiami mojego mieszkania, nigdy bym go nie poznał. To wszystko
rozwinęło się tak szybko. Choć nie powiem, bardzo ciężko było do niego dotrzeć. Był uparty, arogancki i wybuchowy. W sumie
nadal jest. Tylko… Przez rok, który razem spędziliśmy robiłem małym kroczkami
wszystko, aby wykształcić w nim też inne cechy, te lepsze. Najgorzej było z
poskromieniem jego porywczości. Kiedy się denerwował, od razu coś musiał
rozwalić, albo w coś uderzyć. A kiedy ktoś robił coś nie po jego myśli, od razu
rzucał się na tę osobę z pięściami… Miał też niewyparzony język, wulgarny, a
swoją postawą niczego nie prezentował.
Kiedy go poznałem, myślałem, że nigdy nie uda mi się znaleźć
z nim wspólnego języka. Ale jakaś nieopisana, wewnętrzna część mnie wciąż
krzyczała o więcej. Coś w tym chłopaku przyciągało mnie do niego jak magnez.
Małymi kroczkami starałem się pokazać mu, że jest dla mnie ważny i może mi
zaufać. Po trzech miesiącach, gdy pierwszy raz został u mnie na całą noc, którą
przegadaliśmy, opowiedział mi swoją historię. Był pijany, mówił wiele rzeczy
tamtej nocy. Ale z łatwością mogłem wyłapać te najważniejsze i najcenniejsze.
Gdy tylko zasnął spędziłem kolejnych kilka godzin na rozmyślaniu w jaki sposób
mu pomóc. Od tamtej nocy między nami było coraz lepiej, nasze relacje się
pogłębiały i byliśmy coraz bliżej. Owszem, potem zaczęło się wszystko
komplikować. Dokładniej od momentu, gdy pierwszy raz mnie uderzył. To był
odruch, wiem, że nie chciał. To była jedna z najbardziej szalonych chwil w moim
życiu. Był wściekły, aż cały drżał ze złości. Wszedłem do mieszkania po prostu
w złym momencie, w złym momencie powiedziałem za wiele. A on po prostu
wyprowadzony z równowagi wizytą starszego brata po prostu odmachnął się w moją
stronę. Jednak ta chwila była jednocześnie magiczna… Zaraz po tym jak mnie
uderzył otworzył szeroko oczy, wpatrywał się we mnie przez moment z
przerażeniem w oczach, po czym wpił się w moje usta. Właśnie wtedy
pocałowaliśmy się po raz pierwszy. Ja jednocześnie wiedziałem już, w czym leży
największy problem. On nie miał nad sobą kontroli, nie potrafił zapanować nad
swoją złością, którą musiał rozładować poprzez przemoc. W sumie przemoc przemocą
się rodzi.
Automatycznie złapałem się za policzek, w który wtedy
oberwałem… Zamrugałem kilka razy i spojrzałem na widok za oknem. Właśnie
dojeżdżaliśmy do lotniska, było je już widać. Poczułem jak moje serce zaczęło
szybciej bić. Bałem się. Bałem, ale nie Chanyeola. Bałem się tego, że nie
będzie samolotu, którym mógłbym teraz polecieć…
Zapłaciłem za taksówkę, zabrałem swoje rzeczy i ruszyłem w
stronę wejścia głównego. Po wejściu do środka od razu tłum ludzi zaczął
przepychać się obok mnie, ocierać i popychać mnie na prawo i lewo próbując
przejść. Ogólnie jest to bardzo irytujące, ale tym razem nie miało to dla mnie
najmniejszego znaczenia, ponieważ najważniejszy był teraz samolot. Przepchnąłem
się pospiesznie przez kolejną grupkę ludzi i stanąłem w końcu w odpowiedniej
odległości od tablicy, aby dostrzec zbliżające się loty.
- Jest! – krzyknąłem na pół lotniska. Ludzie spojrzeli na
mnie w dziwny sposób, a ja zacząłem przepychać się do kolejki. Kiedy wreszcie
dostałem się na stanowisko drugie błagałem Boga, aby były jeszcze miejsca. –
Przepraszam! – krzyknąłem do kobiety za ladą. – Bardzo przepraszam! Są jeszcze
miejsca na lot do Seulu? – spytałem łapiąc oddech. „Proszę… Jedno miejsce…
Tylko jedno…” – błagałem w myślach.
- Chwileczkę… - kobieta zaczęła przeglądać uważnie napisy na
ekranie komputera. – Są, ale będzie musiał pan dopłacić do biletu.
- Nie ważne! – rzuciłem. – Muszę lecieć tym kursem…
W tym momencie pieniądze nie grały dla mnie roli. Po prostu musiałem tam lecieć. Teraz, zaraz, natychmiast. Gdy tylko uporałem się z biletem i pospieszną odprawą, nie czekałem na autobus, który podwozi pasażerów do samolotu. Po prostu biegłem ile sił w nogach w jego stronę, aby być na pokładzie jak najszybciej.
W tym momencie pieniądze nie grały dla mnie roli. Po prostu musiałem tam lecieć. Teraz, zaraz, natychmiast. Gdy tylko uporałem się z biletem i pospieszną odprawą, nie czekałem na autobus, który podwozi pasażerów do samolotu. Po prostu biegłem ile sił w nogach w jego stronę, aby być na pokładzie jak najszybciej.
Zająłem miejsce i po chwili, gdy już spokojnie siedziałem na
swoimi miejscu, a stewardesy i pilot powiedzieli to, co mieli i było to
oczywiście częścią „rytuały startowania” mogłem spokojnie podziwiać widok chmur
za oknem, które spokojnie unosiły się ponad ziemią. Strasznie się denerwowałem.
Bałem się jego reakcji, swojej reakcji i tego, co nas czeka w najbliższym
czasie. Czy uda mi się w końcu poskromić tego szalonego, wybuchowego, a zarazem
tak niesamowicie czułego rudzielca, który szaleńczo chciał się zmienić, ale nie
potrafił zmienić w swoim życiu i swoich nawykach nic, co by do tego prowadziło.
Chciałbym po prostu, aby to już nastąpiło. Żebym przestał martwić się tym, że
któregoś dnia znów ktoś przyjdzie mu grozić… Że znów podniesie na mnie rękę i
tym razem się nie powstrzyma, że zapomni o tym, że nie jestem jego wrogiem…
Kiedy otworzyłem oczy, obudzony przez głos stewardesy
wyjrzałem przez okno i zobaczyłem, że samolot przygotowuje się do lądowania.
Wykonał kilka okrążeni, nakręcał, a ja podziwiałem biały, chmurowy puch za
oknem i czekałem aż wreszcie zejdziemy niżej, by móc podziwiać Koreę Południową
z lotu ptaka. Byłem cały ścierpnięty, bolał mnie kręgosłup, kark, nogi… Nawet
tyłek. Uwielbiam wygodność i komfort w tych latających maszynach…
Samolot wylądował, a ja poczułem jak serce bije mi jak
oszalałe. Zebrałem swoje rzeczy i ruszyłem w stronę wyjścia. Kiedy tylko
złapałem taksówkę wiedziałem od razu, gdzie jechać. Chociaż przez chwilę
zastanawiałem się nad rozważeniem opcji z hotelem w jakiejś spokojnej,
normalnej dzielnicy. Jednak nie. Wiedziałem, gdzie musiałem się znaleźć. Nie
było innej drogi. Taksówkarz spojrzał na mnie w dziwny sposób, po czym w końcu
ruszył i całą drogę jechał bez słowa. Kiedy wjechaliśmy do doskonale znanej mi
dzielnicy w mojej głowie pojawiły się obrazy, swędzące jak gojąca się rana
zmieszana z uczuciem piekącego uczucia posypania solą krwawiącego rozcięcia na
ciele. A wśród nich przewijały się te bardziej łagodne i słodkie, które przyprawiały
mnie o przyjemne dreszcze i szybszy bieg krwi w żyłach.
Taksówkarz zatrzymał się na dość daleką odległość od
kamienicy, do której planowałem pójść. Zmierzył mnie wzrokiem i westchnął.
- Młody człowieku… Wiesz, że ta dzielnica jest
niebezpieczna? A ty tak z tymi bagażami…
- Wiem – uśmiechnąłem się blado. – nie jestem tutaj pierwszy
raz, znam to miejsce na wylot.
Starszy człowiek na te słowa zmierzył mnie ponownie
lodowatym spojrzeniem z szeroko otwartymi oczami i pokręcił głową.
- W takim razie powodzenia życzę. – rzucił na odchodne.
Zapłaciłem mu, wziąłem swoje rzeczy, a taksówkarz odjechał szybciej, niż się
tutaj pojawił. Zostałem sam. Stałem na rozwalającym się chodniku i patrzyłem na
kamienicę znajdującą się cztery budynki dalej. Ulica była prawie pusta,
nikt nie kręcił się tutaj bez należytej
potrzeby. Oczywiście nikt normalny… Wziąłem głęboki oddech i ruszyłem w stronę
wysokiego, ceglanego budynku, który był odrapany na wysokości parteru, drzwi
były masywne i stare, lekko uchylone. Stanąłem przed nimi i już po chwili
wchodziłem po schodach na trzecie piętro. Stawiając nogę na kolejnym stopniu
starych, drewnianych schodów czułem, jak moje ciało drży i protestuje, niemalże
krzyczy buntując się. Sam doskonale wiedziałem, że idąc wyżej narażam się na
wszystko, od czego chciałem uciec rok temu…
Miałem trzymać się z daleka, miałem zapomnieć. Ale tak nie potrafię, nie
umiem. On mógł mnie teraz potrzebować, a ja czułem, że powinienem z nim być
mimo tego wszystkiego, co było kiedyś. Stanąłem przed dębowymi drzwiami i
wpatrując się w nie niemrawo zacząłem się nagle zastanawiać, czy ja na pewno
jestem trzeźwy. Idę przecież na sąd, na którym już od dawna został na mnie
wydany wyrok śmierci. Prędzej czy później, nie ważne. Bo ona i tak miała
nastąpić. Na moment wstrzymałem oddech. Biłem się z myślami, czy zapukać, czy
nie zapukać… A co, jeżeli on się wścieknie? Co jeśli wyprowadzi go z równowagi
fakt, że przyleciałem? A jeśli wyrzuci mnie i wyzwie od najgorszych wytykając
to, że gdy najbardziej mnie potrzebował, to mnie nie było? I… Nie wiem jak to
się stało, ale nawet nie zauważyłem, gdy moja ręka sama zapukała do drzwi. Nie
zrobiłem tego zwyczajnie, tylko wyjątkowo. Miałem nadzieję, że pozna sposób
pukania, który kiedyś ustaliliśmy…
Usłyszałem pospieszne kroki dochodzące zza drzwi. Myślałem,
że serce mi wyskoczy z piersi. Boże, co ja tu robię? Oszalałem? Całkowicie
postradałem zmysły… Ale ja po prostu… Ja…
Drzwi otworzyły się powoli, a zza nich wyjrzał brunet o
krótkich włosach. Zaniemówiłem. Ściął się, przefarbował. Wyglądał zupełnie
inaczej, ale.. I tak uroczo. Był przystojny, a ja nie mogłem oderwać od niego
wzroku. Gdy zobaczył moją postać, po której zapewne było widać, jak cały się
trzęsę, wyprostował się i otworzył drzwi na oścież.
- Baekhyun-ah… - szepnął. Zrobił krok do przodu i wyjrzał na
korytarz i widząc, że jest pusty, złapał mnie za przedramię i wciągnął do
środka. Zamknął drzwi i odwrócił się do mnie bacznie mi się przyglądając.
- Co tu robisz? – mruknął.
- Ja po prostu… ja… musiałem wiedzieć, że nic Ci nie jest… -
wymamrotałem niewyraźnie i zamrugałem nerwowo. Spuściłem wzrok i szukałem
jakiegoś martwego punku, na którym mógłbym skupić swoją uwagę czekając na
reakcję wyższego. Jednak takiego obrotu sytuacji się nie spodziewałem… Chanyeol
rzucił się na mnie i mocno przytulił. Wypuściłem torbę z ręki, która uderzyła o
podłogę. Trwaliśmy tak jeszcze przez chwilę w uścisku, dopóki ktoś ciężką ręką
nie zaczął walić w drzwi. Poczułem jak Channie zrobił się spięty i
automatycznie mnie puścił odsuwając się na pewną odległość.
- Chanyeol, gnojku! – usłyszałem doskonale znany mi głos. To
był Drake, starszy brat rudzielca. Tak, będę na niego wciąż mówił rudzielec.
Przyzwyczaiłem się do tego i jest mi z tym dobrze. – Słyszysz?! Wiem, że tam
jesteś! Otwieraj te pieprzone drzwi!
Oderwałem wzrok od drzwi i spojrzałem niepewnie na
Chanyeola. Wbił wzrok w podłogę, pięści zaciskał z taką siłą, że aż
poczerwieniały i zaczęły drżeć. Chciałem do niego podejść i spróbować go
uspokoić… Zrobiłem krok do przodu i wyciągnąłem w jego stronę rękę, ale…
zatrzymałem ją w połowie drogi i zrezygnowałem cofając się o kilka kroków.
Chłopak spojrzał na mnie z żalem w oczach. Tak, jakby mówił mi, że doskonale
wie, dlaczego się cofam. Poczułem się dziwnie… Chciałem mu pomóc, ale bałem się
do niego zbliżyć.
- Chanyeol! – dobiegało wciąż zza drzwi. – Otwieraj te
cholerne drzwi! Słyszysz?! – walenie wcale nie ustało, a nasiliło się. Drake
uderzał w drewno obiema rękami. Na przemian, albo równocześnie. Chanyeol
podszedł do mnie pospiesznie, złapał za nadgarstek i energicznie pociągnął za
sobą, w stronę drugiego pokoju. Wepchnął mnie do niego i zmierzył mnie
wzrokiem.
- Schowaj się tam – wskazał okno, za którym były metalowe
schody prowadzące na dach – i siedź cicho. Ani drgnij. Nie wtrącaj się. –
wycedził przez zęby i zamknął mi drzwi przed nosem. Stałem tak jeszcze przez
chwilę wpatrując się w miejsce w którym zniknął. Jednak gdy usłyszałem huk
pchniętych na ścianę przez Drake drzwi ocknąłem się i pospiesznie wyszedłem na
zewnątrz. Ukucnąłem przy parapecie i próbowałem usłyszeć o czym rozmawiają.
- Myślałeś, że mi się wywiniesz? – warczał starszy. – Masz
tydzień. W tydzień oddasz mi pieniądze, a jak nie, to tego pożałujesz. –
Chanyeol pożyczył od Drake’a pieniądze? Niemożliwe. Nigdy by tego nie zrobił…
To znaczy… Kiedyś nigdy by tego nie zrobił. – Gnojku… myślisz, że skoro raz Ci
się udało ode mnie uwolnić i uciec, to drugi raz też się wywiniesz? Nie ma przy
tobie twojej zabaweczki. Nie ma cię kto pilnować, kontrolować i tresować. –
parsknął. Moment.. On mówił o mnie?
- Spierdalaj Drake, nic ci do tego. – usłyszałem wreszcie
głos Chanyeola, który był wyraźnie zdenerwowany. Miałem wrażenie, że już za
moment usłyszę huk oznajmujący, że któryś z nich nie wytrzymał i wymierzył cios
temu drugiemu.
- Prawda w oczy kole. Co, braciszku? – zadrwił Drake. – Nie
ma go przy tobie. I już nie będzie. Kto by chciał żyć z kimś takim jak ty?
Prędzej własnymi rękami byś mu grób wykopał. – Zabolało. – Przyznaj się
gówniarzu… Ile razu mu przyłożyłeś? – I w tym miejscu Drake miał rację. Ile
razy? Chanyeol… On… To prawda, lubił się bawić. Ciężko było poskromić jego
emocje, ale… Znałem go. Znałem go na pewno lepiej od jego brata. Rudzielec był
czułą i naprawdę kochającą osobą. Po prostu… Nie zawsze wychodziło mu panowanie
nad sobą…
- Powiedziałem już, że masz się wynosić… - Chanyeol wycedził
przez zęby zdanie, którego słowa wypowiadał wyraźnie i powoli. – Wynoś się! –
wrzasnął.
- Pamiętaj młody. Masz tydzień.
Epickie powitanie, nie ma co. Pomyślałem i zacząłem ponownie
wchodzić do wnętrza mieszkania. Zamknąłem okno i potulnie usiadłem na jego
łóżku. Było wciąż takie samo… Uśmiechnąłem się mimowolnie, gdy moje dłonie
dotknęła jego nakrycia. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz i wspomnienia
minionych czasów. Beztroską chwilę przerwał Chanyeol, który wpadł z do środka
otwierając drzwi z impetem. Znieruchomiałem. Wpatrywał się we mnie szeroko
otwartymi oczami, miał przyspieszony, ciężki oddech. Jedną rękę zaciskał na
klamce, a drugą otworzył i ponownie ściskał w pięść. Powtórzył tą czynność
jeszcze kilka razy. Zamknął oczy i wziął głęboki oddech. Otworzył je ponownie,
puścił wreszcie klamkę i wszedł w głąb pokoju zamykając za sobą drzwi. Usiadł
na drugim końcu łóżka i patrzył mierząc mnie wzrokiem.
- Po co przyleciałeś? – spytał.
- D-dostałem Twój list… - odpowiedziałem niepewnie próbując
zapanować nad swoim głosem.
- I co? I tak po prostu przyleciałeś? I czego chcesz? –
warczał Chanyeol rzucając we mnie różnymi słowami. Nadal był wściekły,
widziałem to w jego oczach. Dlatego też każdą swoją wypowiedź analizowałem
dokładnie w głowie zanim ujrzała ono światło dzienne.
- Po prostu… Kiedy go przeczytałem… No nie potrafię Ci tego
wytłumaczyć. – zrezygnowałem. Przestałem się pilnować… - Po prostu musiałem.
Chciałem. Czułem, że muszę wrócić. – ściszyłem głos wypowiadając ostatnie słowa
i spuściłem wzrok.
- Jak długo zostaniesz? - mruknął pod nosem.
- Nie wiem… Jeśli mam sobie pójść, to powiedz… Od razu
zniknę…
- Nie! – podniósł nieco ton głosu, ale przełknął głośno
ślinę. – Zostań. – dodał już spokojniej. Chciałem coś powiedzieć, ale
zrezygnowałem widząc, że wstał. Spojrzałem na niego wyczekująco. – Idę się
przejść. – położył mi rękę na ramieniu. Zatrzymałem na chwilę oddech. - Nie
ruszaj się stąd.
Wyszedł.
Wyszedł i zostawił mnie w swoim domu zupełnie samego. Nie pierwszy raz to zrobił. A ja odetchnąłem z ulgą, bo odbyło się bez rozlewu krwi. Gdy tylko zamknął za sobą drzwi na dwa zamki ja wyszedłem z sypialni i skierowałem swoje kroki w stronę kuchni. Tam panował największy bałagan. Westchnąłem i wziąłem się za porządki, a przy okazji sprawdzałem, czy nadal trzyma wszystkie rzeczy w tych samych miejscach. Nie zdziwiłem się, gdy znalazłem odkurzacz w tym samym miejscu, w którym stał rok temu. Uśmiechnąłem się pod nosem i zabrałem za sprzątanie. Chciałem skończyć, zanim wróci. Nadal jednak pamiętałem, których miejsc w domu nie mam dotykać. Zapamiętałem to bardzo dokładnie i bardzo… zręcznie. Pamiętam każdą chwilę, w której od niego dostałem. Każdy siniak i każdą okoliczność. Sam nie wiedziałem, że tak dobrze będę to wciąż pamiętał… Wyrzuciłem te myśli z głowy i zatraciłem się w porządkach. Zajęło mi to wszystko ok. dwóch godzin, po czym zajrzałem do lodówki i zrobiłem kimbap na kolację. W sumie… Nawet nie wiedziałem czy wróci.. Ale on wiedział doskonale jak bardzo denerwuje mnie fakt jego długiej nieobecności… Chyba, że już o tym zapomniał. Krążyłem w ciemności po mieszkaniu w tę i z powrotem czekając aż wróci. Po chwili usłyszałem przekręcanie klucza w drzwiach. Zatrzymałem się na środku pomieszczenia i wyczekiwałem, aż otworzą się drzwi i zobaczę w nich jego sylwetkę. Dopiero wtedy poczuję ulgę.
Wyszedł i zostawił mnie w swoim domu zupełnie samego. Nie pierwszy raz to zrobił. A ja odetchnąłem z ulgą, bo odbyło się bez rozlewu krwi. Gdy tylko zamknął za sobą drzwi na dwa zamki ja wyszedłem z sypialni i skierowałem swoje kroki w stronę kuchni. Tam panował największy bałagan. Westchnąłem i wziąłem się za porządki, a przy okazji sprawdzałem, czy nadal trzyma wszystkie rzeczy w tych samych miejscach. Nie zdziwiłem się, gdy znalazłem odkurzacz w tym samym miejscu, w którym stał rok temu. Uśmiechnąłem się pod nosem i zabrałem za sprzątanie. Chciałem skończyć, zanim wróci. Nadal jednak pamiętałem, których miejsc w domu nie mam dotykać. Zapamiętałem to bardzo dokładnie i bardzo… zręcznie. Pamiętam każdą chwilę, w której od niego dostałem. Każdy siniak i każdą okoliczność. Sam nie wiedziałem, że tak dobrze będę to wciąż pamiętał… Wyrzuciłem te myśli z głowy i zatraciłem się w porządkach. Zajęło mi to wszystko ok. dwóch godzin, po czym zajrzałem do lodówki i zrobiłem kimbap na kolację. W sumie… Nawet nie wiedziałem czy wróci.. Ale on wiedział doskonale jak bardzo denerwuje mnie fakt jego długiej nieobecności… Chyba, że już o tym zapomniał. Krążyłem w ciemności po mieszkaniu w tę i z powrotem czekając aż wróci. Po chwili usłyszałem przekręcanie klucza w drzwiach. Zatrzymałem się na środku pomieszczenia i wyczekiwałem, aż otworzą się drzwi i zobaczę w nich jego sylwetkę. Dopiero wtedy poczuję ulgę.
Chyba mnie nie zauważył, bo nic nie powiedział tylko
podniósł wzrok i podskoczył na mój widok.
- Matko! Baekhyun-ah! – wrzasnął. – Nie strasz mnie! Czemu
chodzisz tak po ciemku?
Wyminął mnie i poszedł do kuchni, a ja za nim. Chciałem mu
podać kolację i zjeść z nim. Kiedy jednak zapaliłem światło o mało zawału nie
dostałem. Chanyeol miał rozcięty łuk brwiowy nad lewym okiem i wargę.
- Chryste! Co Ci się stało?! – podbiegłem do niego i nagle
zatrzymałem się w momencie gdy chciałem sięgnąć jego twarzy. Przeszedł mnie
zimny dreszcz na samą myśl, że mógłbym teraz oberwać.
- Nie bój się mnie… - szepnął niewyraźnie. Spojrzał na mnie
spokojnie. – Nic mi nie jest… - mruknął
i usiadł przy stole.
- M-mogę Cię opatrzyć? – spytałem cicho, a on tylko spojrzał
na mnie.
- Apteczka jest…
- Wiem, w łazience w szafce nad umywalką. – przerwałem mu. -
Pamiętam.
Na jego twarzy zakwitł delikatny uśmiech, a potem coś na
wygląd zażenowania. Poszedłem pospiesznie po apteczkę, wróciłem do kuchni i
usiadłem na krześle, które ustawiłem sobie przed nim. Zerknąłem na niego,
westchnąłem i sięgnąłem po butelkę z wodą utlenioną. Oblałem ją wacik i
ponownie spojrzałem na Chanyeola. Wpatrywał się we mnie milcząc, jego oddech
był spokojny, a oczy zmęczone. Chwyciłem niepewnie jego podbródek, a drugą ręką
zbliżyłem wacik do jego skroni i delikatnie zacząłem ją przemywać. Syknął, a na
jego twarzy wymalował się grymas bólu. Robiłem to najdelikatniej jak
potrafiłem, aby sprawić mu jak najmniej cierpienia.
- Lubię dotyk Twoich dłoni… - usłyszałem nagle i poczułem
jak serce zabiło mi kilka razy w przyspieszonym tempie. – Są delikatne i czułe,
a nie szorstkie i silne… tak jak moje.
Posłałem mu delikatny uśmiech i kontynuowałem czynność
przenosząc się na rozciętą wargę. Odruchowo odsunął głowę pod wpływem
pieczenia. Ale zignorowałem to i delikatnie przysunąłem z powrotem jego twarz
dalej obmywając ranę.
- P-przepraszam… - wydukał, a ja zatrzymałem się w połowie
przemywania jego wargi. Zamrugałem nerwowo, wziąłem głębszy oddech i znów
zacząłem przemywać ranę. – Baekhyun-ah… - jęknął. – Przepraszam… Naprawdę Cię
przepraszam… Za… Za wszystko.
Opuściłem ręce i ułożyłem je sobie na kolanach, ale nie
patrzyłem mu w twarz. Nie byłem w stanie tego zrobić. Z jednej strony nie
mogłem mu tego wybaczyć, ale z drugiej… Rozumiałem jakby… Rozumiałem jego
porywczość i to, co robił. Nie odpowiedział na to nic. Sięgnąłem do apteczki po
plaster i zacząłem go odklejać. Zbliżyłem go do jego skroni i delikatnie
przykleiłem. Chanyeol złapał mnie delikatnie za nadgarstek, a ja wstrzymałem
oddech. Jednak on tylko opuścił moją rękę i splótł nasze palce.
- Byłem gnojem… Przepraszam… - wyszeptał. – Nigdy nie
chciałem Cię skrzywdzić…
- Ale robiłeś to. – postanowiłem zabrać głos. – Robiłeś i to
nie raz.
- Wiem, żałuję. Z każdym kolejnym ciosem nienawidziłem
siebie jeszcze bardziej… A potem tamta kłótnia… Baekhyun… ja… - zmarszczył brwi
i tym razem to on wstrzymał powietrze. Wpatrywał się w nasze splecione palce,
których jakoś… Nie wiem… Nie spieszno było mi je rozplatać.
- Możemy… Czy… Myślisz że… - jąkał się próbując jakoś
zacząć. Uśmiechnąłem się w duchu. Nadal miał problem z wypowiadaniem
najprostszych zdań. Nadal sprawiały mu problem momenty, w których musiał mówić
to, co myśli, czy czuje. – Dasz mi jeszcze jedną szanse? – wypowiedział te
słowa na jednym bezdechu, a ja poczułem motylki w brzuchu i gorąco, które
właśnie uderzyło mi do głowy.
- Sz-szansę na co? – spytałem. Wiedziałem doskonale o co
pytał, jednak chciałem, aby się jeszcze trochę wysilił.
- Szansę… Szansę… Dla nas. Dasz nam szansę? – spojrzał na
mnie, a w jego oczach błyskały się iskierki nadziei, która w normalnych
warunkach byłaby znikoma, ponieważ każdy normalny, myślący racjonalnie człowiek
na moim miejscu by go wyśmiał.
Uśmiechnąłem się tylko i delikatnie do niego zbliżyłem opierając się
wolną ręką o jego udo. Spojrzałem mu spokojnie w oczy, które były teraz tak
blisko i delikatnie zacząłem dmuchać na jego rozciętą wargę. Poczułem jak się
spiął, a ja miałem ochotę się uśmiechnąć. Chciałem właśnie puścić jego dłoń i
podgrzać zimną już kolację, ale jak zwykle pokrzyżował moje plany. W ułamku
sekundy wpił się w moje usta odcinając mi tym samym dopływ powietrza. Zakręciło
mi się w głowie. Chyba od nadmiaru wrażeń. Jak na pierwszy dzień było ich
zdecydowanie za dużo… Nagle poczułem w buzi krew. Zmarszczyłem brwi
zastanawiając się skąd się wzięła, a wtedy Chanyeol oderwał się ode mnie
pospiesznie sycząc. Złapał się za ranę na dolnej wardze i spojrzał na mnie z
wyrzutem. Roześmiałem się i wstałem.
- Nie patrz tak na mnie, ja nic nie zrobiłem. Nie ja się na
Ciebie rzuciłem… – uśmiechnąłem się starając powstrzymać śmiech i podszedłem do
kuchenki, aby podgrzać przygotowane wcześniej kimbap.